niedziela, 1 stycznia 2012

48.

Poczułem przerażający ból w dole kręgosłupa. Otworzyłem oczy. Światło było przerażająco jasne, jednak po kilku chwilach zaczęło przybierać kolor błękitny. Podniosłem się i zobaczyłem, że leżę na skale. Obok mnie siedziała Oharu z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
-...czy to wszystko było tylko snem?.. - zapytałem
Pokręciła przecząco głową.
-...to działo się naprawdę, Hayami Yo... - dodała po chwili
Spojrzałem w niebo.
Nie wiedziałem czy to w tamtym niebie byłem, czy tamto niebo było zupełnie innym niebem.
-...gdzie jestem?...
-...w miejscu, gdzie mimo upływu czasu zawsze będziesz młody dzięki wspomnieniom... tu zawsze będziesz karmić kaczki.. początkowo z ludźmi, których kochasz..później już samotnie..- szepnęła i rozpłynęła się jak mgła.
Rozejrzałem się dookoła. Zaczynałem sobie przypominać, poznawałem to miejsce. To tutaj przyprowadził mnie Akira tamtego dnia...
Wspomnienia były jeszcze świeże, przez co bardziej bolesne. Nie chciałem więc zostawać w tym miejscu ani chwili dłużej. Skierowałem się w stronę domu, gdy za sobą usłyszałem głos Akiry. Odwróciłem się, lecz nie dostrzegłem nikogo.
-...moje głupie halucynacje.. - westchnąłem i ruszyłem przed siebie
Szedłem spacerowym krokiem z dłońmi schowanymi w kieszeniach spodni. W jednej z nich znalazłem plastikowy woreczek pełen białego proszku. Przyczepiona była do niego karteczka z napisem "Biała magia sprawia, że problemy znikają ~Tai"
Serce zabiło mi szybciej, a w ustach zrobiło się sucho, jednak miałem na tyle odwagi by otworzyć woreczek i jego zawartość wysypać do rzeki.
-...może i "biała magia" sprawia, że zapominamy o pewnych problemach, ale sama tworzy nowe, jeszcze większe... - powiedziałem nie wiem czy bardziej do siebie, czy do Tai, której obecność czułem w powietrzu.
Włóczyłem się pustymi uliczkami jeszcze przez długie godziny.
Nie chciałem wracać do domu.
Bo właściwie mój dom domem nie był wcale. To był jedynie pusty budynek w którym mieszkało troje zamkniętych w swoich tak różnych światach ludzi, którzy rodziną jedynie się nazywali. Tak naprawdę byliśmy sobie zupełnie obcy. Od zawsze.
W końcu poszedłem do Alice.
Widocznie spodziewała się mojej wizyty, bo jej główkę przystrojoną mnóstwem pięknych, kasztanowych loków dostrzegłem w oknie jeszcze zanim doszedłem do drzwi jej domu.
Kiedy tylko mnie zobaczyła od razu wybiegła i rzuciła mi się na szyję.
Staliśmy chwilę w czułych objęciach, a kiedy już się od siebie oderwaliśmy ona krzyknęła tylko wgłąb mieszkania:
-...mamo, tato! wychodzę z Yo na spacer...
I zamknęła za sobą drzwi.
Trzymając się za ręce poszliśmy posiedzieć na murku przy którym się poznaliśmy.
Na jej policzkach nieustannie malowały się rumieńce, a w oczach tańczyły zadziorne ogniki.
-...muszę Ci coś powiedzieć... - zaczęła z dumą i uroczym uśmiechem na ustach.
Patrzyłem na nią pytająco oczekując, aż powie coś jeszcze.
-...zerwałam z chłopakiem, o którym Ci mówiłam... miałeś rację.. nie można być z kimś do kogo żywi się jedynie sympatię...
Jej głos był tak radosny, śpiewny. Z każdą chwilą przypominała mi anioła coraz bardziej.
Bałem się chwili, w której przyjdzie nam się rozstać, ale mimo wszystko bardzo chciałem spróbować.
Alice nie była typową pięknością, niczym nie przypominała dziewczyn z okładek, ale dla mnie była najpiękniejsza na świecie.
Bo było w niej coś tak wyjątkowego, że aż brakowało słów by to opisać. Ona po prostu była zupełnie inna niż wszyscy. Ale podobno prawdziwą miłość poznaje się właśnie po tej magii w oczach.
Uśmiechnąłem się do niej i nie wiedząc co mógłbym odpowiedzieć po prostu ją przytuliłem.
Jej ciało było niebywale ciepłe. To zupełnie odwrotnie niż zwykle.
Odsunąłem ją od siebie na chwilę, by móc jej się lepiej przyjrzeć i dopiero wtedy... w jej oczach dostrzegłem jak bardzo ją kocham i jak bardzo ona kocha mnie.
W jej oczach dostrzegłem siebie.
Nie swoje odbicie, lecz siebie samego. Poczułem, że jakaś część mnie musi być zamknięta w niej i że na pewno przypadkiem nie może być, to co nas połączyło tego lata.
-...szaleję za Tobą, Alice.. - wyszeptałem jej do ucha odgarniając niesforne kosmyki włosów z jej twarzy, a potem znów zatopiłem się w jej ustach.
Jestem cholernym szczęśliwcem, że ją mam- myślałem sobie trzymając w rękach wszystko to, co do szczęścia było mi potrzebne. Ją.

czwartek, 29 grudnia 2011

47.

Nie widziałem prawie nic. Światło było bardzo jasne, a mgła jeszcze gęstsza niż na moście.
Co chwila wyłaniały się z niej inne postacie.
Wszystkie miały ten sam pusty wzrok i bladą cerę. Patrząc na nie przeszywały mnie zimne dreszcze.
W końcu w jednej z nich rozpoznałem Hikaru - chłopca ze szpitala.
Podbiegłem do niego. Wydawał się być wystraszony kiedy mnie zobaczył. Pokręcił przecząco głową i odpychając mnie od siebie wyjąkał:
-...nie, to nie był  Twój czas, to nie była Twoja chwila...
Kiedy chciałem coś odpowiedzieć, rozpłynął się we mgle.
Zaraz za nim podążała Ayumi. Ale do niej bałem się zbliżyć. Byłem odpowiedzialny za jej śmierć tak bardzo, jak nikt inny. Zatrzymała się na chwilę i popatrzyła na mnie. Liczyłem na to że jej wzrok będzie pełen nienawiści. Ale myliłem się. Patrzyła na mnie jak łagodna owieczka. Jakby chciała mi podziękować. Ale żadne słowa nie wydobyły się z jej bladych ust. A po chwili i ona zniknęła.
Usiadłem na podłodze. Liczyłem na to, że wśród tych zbłąkanych i smutnych duszyczek odnajdę ludzi których kochałem.
I Tenshi dla której właściwie umarłem.
W końcu dostrzegłem Tochio. Kiedy i on mnie zobaczył odrazu do mnie podszedł.
-...tak bardzo Ci dziękuję, że pozwoliłeś mi odjeść Hayami Yo... to właśnie jest to niebo w które nie wierzyłeś... to tu spędzę wieczność...
Chciałem coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale słowa zastygały mi w gardle. Nic nie wydawało się być stosowne w chwili kiedy spotyka się człowieka, którego śmierć obserwowało się z bezpiecznego miejsca.
-...czy Ty...umarłeś?.. - zapytał w końcu i odruchowo podwinął mi rękawy
Uśmiechnąłem się z dumą.
-...skończyłem z tym dla Ciebie... i nie umarłem... przyprowadziła mnie tu Oharu, o której tyle Ci mówiłem...
-...przyprowadziła Cię tu śmierć?...Yo.. nie masz pojęcia jaki pakt z nią zawarłeś...- szepnął i odszedł.
Krzyknąłem jeszcze jego imię wyciągając rękę w przestrzeń, ale nie pojawił się już. A mnie dręczyły te jego ostatnie słowa. Jaki pakt zawarłem z Oharu?
Usiadłem zwijając się w kłębek i zastanawiając co to mogło oznaczać, kiedy poczułem zimną dłoń na swoim ramieniu.
Wszędzie poznał bym ten dotyk. Podniosłem wzrok i zobaczyłem JĄ. Tenshi w pełnej okazałości.
-...Boże, nie widziałem Cię tyle czasu... - słowa z trudnością przechodziły mi przez gardło
Jej ciało, o ile w ogóle można to tak nazwać było całe pokaleczone. Z otwartych ran sączyła się krew.
-...no cóż.. wyglądam troszkę inaczej niż.. kiedyś, co?.. -zaśmiała się nerwowo i usiadła przy mnie jakby nigdzie jej się nie spieszyło
Milczeliśmy przez chwilę.
-...przepraszam... - wyszeptałem przerywając niczym nie zmąconą ciszę
-...za co?..
-...za to jaki byłem, Tenshi... nie byłem dobrym przyjacielem...
-...zastanów się czy gdybyś nie był dobrym przyjacielem to przyszedł byś za mną do miejsca z którego możesz nie wrócić... to ja przepraszam, że Cię zostawiłam... i że nie uważałam przechodząc przez ulicę...
-...to wina tego pijanego kierowcy... nic nie zawiniłaś... - szeptałem do niej, a ona ocierała mi łzy z policzków
-...byłeś najlepszym przyjacielem jakiego mogłam mieć, ale za życia ślepa i głupia byłam... - uśmiechnęła i się i objęła mnie.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że ktoś trzeci stoi nad nami i się nam przypatruje. Oboje w tej samej chwili podnieśliśmy wzrok i zobaczyliśmy Tai. Trzymała za rękę małą dziewczynkę z kasztanowymi loczkami. Obie wyglądały jak anioły.
Wtedy Tenshi zdecydowała, że zostawi nas samych, a ostatnimi słowami jakie słyszałem z jej ust było "do zobaczenia za wieczność".
Łzy zakręciły mi się w oczach, ale zbyt zafascynowany byłem Tai, by być w stanie cokolwiek jej odpowiedzieć.
Moja brunetka, z którą chciałem spędzić życie. Moja narkomanka, która miała nareszcie tę swoją cholerną, wyćpaną szczęśliwość. 
-...cześć... - wyjąkałem nie wiedząc czy będzie miała ochotę ze mną rozmawiać
Jednak ona odrazu rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła.
-...tak bardzo tęsknię...dziękuję Ci za róże, które kładziesz na moim grobie... tak bardzo kocham te kwiaty...
-...a ja...kocham Ciebie.. - wyznałem jej nie zastanawiając się czy mógłbym w ogóle powiedzieć coś innego
Pokiwała głową i powiedziała, że wie.
Potem zaczęła mnie całować. Tak jakbyśmy nie widzieli się od wieków. Co prawda nie widzieliśmy się od dawna, ale... to dopiero początek naszej rozłąki.
Jednak automatycznie odsunąłem ją od siebie.
Patrzyła na mnie pytająco.
-... masz kogoś... - stwierdziła ze smutkiem w głosie
-...ma na imię Alice...
Przez chwilę staliśmy w milczeniu, a potem ona uśmiechnęła się i powiedziała
-...jeśli kochasz ją jak ja Ciebie to... musisz ją kochać strasznie mocno...
Skinąłem głową i wlepiłem wzrok w dziecko, które jej towarzyszyło.
-...to moja siostra, która zmarła przed laty... to właśnie do niej chciałam iść umierając i teraz... po śmierci czuję się mniej samotna mając ją stale przy sobie.
Uśmiechnąłem się do małej dziewczynki, a ona do mnie.
Po chwili zdałem sobie sprawę w upływającego czasu i powiedziałem, że muszę już iść.
Skierowałem się w stronę z której przyszedłem, zatrzymały mnie jednak słowa Tai.
-...tam nie ma drzwi Yo... bo stąd... stąd nie ma już wyjścia...

46.

Łzy same spływały mi po policzkach i nawet już nie byłem w stanie ich zatrzymać.
Z każdą chwilą było ich coraz więcej. W końcu zamieniły się w ogromny potok.
Schowałem twarz w dłoniach.
Potrzebowałem teraz samotności. Musiałem się wypłakać.
W takich chwilach jak ta miałem ochotę wyjść z domu nikomu nic nie mówiąc i nigdy nie wrócić.
Nigdy więcej...
Wtedy Oharu znów się pojawiła.
Jakby bardziej żywa niż w chwili naszego pożegnania.
Usiadła obok i wpatrywała się w moje spuchnięte od płaczu oczy.
-...co się stało?..- zapytała mimo, że znała odpowiedź
-...zrobiłaś to...zabrałaś mi ją..-wycedziłem przez zaciśnięte zęby
Spuściła głowę, jakby naprawdę nie wiedziała co powiedzieć.
Zaraz potem jeden ze swoich kościstych palców wsadziła w ciągle krwawiące oczodoły, wyjęła z nich chrabąszcza i położyła go na otwartej dłoni pozwalając mu odlecieć.
-...wybacz, robaczki same wpadają kiedy nie ma się oczu...
Nie zareagowałem.
-...Hayami Yo.. powinieneś wiedzieć, że każdy ma wyznaczony czas swojego życia.. wiesz o tym prawda? Jej czas minął. Nie mogłam zrobić już nic...
-...Oharu, musisz coś dla mnie zrobić...
Patrzyła na mnie pytająco. Czy myślała, że poproszę o przywrócenie życia Tenshi?
-...przekaż jej, że mimo, że od dawna nie potrafiła być moją przyjaciółką... zawsze kochałem ją równie mocno...
-...a może sam jej to powiesz?...
-...ale... jak?..
-...chodź ze mną... - uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę
Poczułem silny ból w skroniach.
Nie mogłem otworzyć oczu, a kiedy już mi się to udało zobaczyłem most Golden Gate. Piękny, otoczony welonami mgły. Zaparło mi dech w piersiach.
-...to most samobójców, prawda?.. - wyjąkałem
Oharu skinęła głową i pchnęła mnie do przodu.
-...ten most nazywany jest granicą między życiem, a śmiercią... przejdź go, a zobaczysz prawdziwą magię...-szepnęła mi do ucha
Nie zastanawiając się czy będę miał możliwość powrotu do świata żywych ruszyłem przed siebie.
Początkowo moje kroki były delikatne i niepewne, jednak z czasem stawały się coraz bardziej odważne.
Idąc co chwila zerkałem w dół, na rozciągający się pode mną ocean.
Ocean zatopionych dusz, rozerwanych siłą wody ciał. Pomyśleć, że całkiem niedawno marzyłem o tym by się tu znaleźć. Jako jeden z tych desperatów.
Przystanąłem na chwilę. Zdałem sobie sprawę z tego, że jestem na moście całkowicie sam.
Ani jednego samochodu, żywej duszy.
Popatrzyłem na wodę. Błękitna, niczym nie zmącona. Pozornie delikatna i przyjemna, jednak w rzeczywistości zabiła już setki ludzi. Jak bestia pojąca się ludzkim cierpieniem i śmiercią.
Stanąłem na barierce wyciągając ręce dla zachowania równowagi i wziąłem głęboki wdech.
Powietrze było ciężkie i zimne.
Przez chwilę obserwowałem delikatne fale.
W końcu ostrożnie zszedłem z barierki i kontynuowałem swoją podróż. Nie do końca wiedziałem dokąd idę.
Czy idę do tak zwanego nieba? Czy idę do tego nieba o którym mówił Tochio? Czy umrę i to będzie mój koniec? A może już umarłem?
Nim się zorientowałem stanąłem po drugiej stronie mostu, gdzie z mgły wyłoniły się ogromne, mosiężne wrota. Zastukałem w nie delikatnie i pchnąłem ręką. Ustąpiły bez większego wysiłku.
Poczułem przejmujące zimno bijące z wewnątrz i przez chwilę zawahałem się czy nie zrezygnować.
-... to co teraz robisz Yo jest czystym szaleństwem... ale zbyt długą drogę przeszedłeś by móc teraz się wycofać... - wymamrotałem do siebie i wszedłem do środka zatrzaskując za sobą drzwi.
Nie wykluczone, że wraz z zamknięciem tych drzwi odebrałem sobie życie.
Byłem przecież teraz w krainie zmarłych.
Ale nie liczyło się już nic. Są ludzie za którymi warto iść zamglonym mostem do bram nieznanego miejsca, w którym skończymy wszyscy. Tak, to oznacza, że są ludzie za których po prostu warto umrzeć. I ona do tych ludzi bezapelacyjnie się zaliczała. Od zawsze.

sobota, 17 grudnia 2011

45.

-...dobrze wiesz, że jestem śmiercią...a odkąd w Twoim życiu pojawiła się prawdziwa miłość to na śmierć już nie ma miejsca...
-...Oharu, nienawidziłem Cię... ale powiedz... czy nie dobrze nam było razem?...
-...bardzo nam było dobrze... ale mój nikczemny plan legł w gruzach tego samego dnia w którym poznałeś Alice...
-...jaki plan?...
-...piekło na ziemi miało przygotować Cię do dalszej drogi, Hayami Yo... miałeś być moim następcą...rozumiesz? Musiałeś cierpieć za życia żeby móc zabijać po śmierci...
W moich oczach pojawiły się łzy. Zupełnie nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć.
-...dlaczego ja?... - zapytałem w końcu
Wzruszyła ramionami i wymamrotała:
-...patrząc na Ciebie widziałam jak wszystkiego nienawidzisz... dokładnie jak ja... wydawało mi się że potrafił byś zadawać śmierć... ale kiedy pokochałeś przestałeś nienawidzić... zacząłeś żyć, dobrze mówię?...
Skinąłem głową. W zupełności miała rację.
-...Oharu?... mógłbym o coś prosić?...-zapytałem niepewnie
-...tak?...
-...nie odchodź... nagła miłość do życia nie przekreśla odwiecznego zamiłowania do śmierci...
-...czasem będę do Ciebie wracać i Ty jeszcze czasem będziesz powracać do mnie... to jedyne co mogę Ci zaoferować... - szepnęła i rozpłynęła się jak mgła.

Położyłem się na łóżku. Jedynym czego chciałem to zatopić się w swoich myślach.
Czułem gorące łzy spływające po moich policzkach.
Wiedziałem, że tylko śmierć mogła nauczyć mnie żyć.
Nie było teraz już żadnych barier. Nikt już mnie nie uratuje w tajemniczy sposób przed kolejną próbą samobójczą.
Jestem bardziej śmiertelny, niż byłem zanim śmierć zagościła w moim życiu.

Niczym nie zmąconą ciszę przerwał dźwięk telefonu.
Postanowiłem nie odbierać. Nie miałem siły na rozmowę z kimkolwiek.
Jednak po kilku sygnałach przegrałem walkę z samym sobą i sięgnąłem po słuchawkę.
-...Halo?.. - warknąłem
I w słuchawce usłyszałem głos Akiry. Mojego Akiry którego nie widziałem już od ponad tygodnia i o którym nie miałem czasu myśleć zaaferowany własnym szczęściem.
-...przepraszam, że dzwonię dopiero teraz... byłem zajęty rozpakowywaniem różnych pierdół...jestem we Francji... naprawdę piękne miejsce, ale brakuje mi Kyoto...i przede wszystkim brakuje mi Ciebie i Twoich pocałunków... a poza tym... nie znam tu nikogo i nie potrafię się z nikim dogadać...
Niespodziewanie wydałem z siebie donośny szloch.
-...co się dzieje?.. - zapytał
-...nic, nic.. opowiadaj co u Ciebie ... - szepnąłem
-...Yo.... czy ktoś Cię zranił?..
Poczułem przeszywające mnie zimne dreszcze.
Przed oczami stanęły mi wszystkie sceny z ubiegłego tygodnia. Pierwszego tygodnia kiedy Akiry nie było przy mnie.
Tak wiele się działo.
-...nie... nie o to chodzi.. - skłamałem
-...więc o co?..
-..tęsknię za Tobą..
Nie odpowiedział. Nie musiał patrzeć mi w oczy i stać tuż obok by wiedzieć, że coś jest nie tak. Ale nie naciskał. Znał mnie dobrze. Może nawet zbyt dobrze.
-...też za Tobą tęsknię... - powiedział po dłuższej chwili milczenia.
Usłyszałem trzask otwieranych drzwi.
-...muszę kończyć... zadzwonię do Ciebie za kilka dni, dobrze?.. - szepnąłem pospiesznie ocierając łzy.
-...dobrze... - usłyszałem w odpowiedzi
A potem tylko przerywany sygnał zerwanego połączenia.
Mama weszła do mojego pokoju.
-...płakałeś?... -zapytała
Pokręciłem przecząco głową, a ona o nic nie pytając powędrowała do kuchni żeby rozpakować zakupy.
Nawet mi to już nie przeszkadzało. Przyzwyczaiłem się do tego, że moi rodzice nigdy nie zachowywali się jak troskliwi opiekunowie i nigdy niczego mi nie bronili. W moim domu nie było granic które mógłbym łamać. Ciężko jest się buntować kiedy niczego Ci zabraniają...

I w tej jednej chwili...
Poczułem silną chęć żeby zaćpać. Znowu uciec przed swoim życiem i przed samym sobą.
Ale oczywistym było, że zrobić tego nie mogę.
Miałem już zbyt duże doświadczenie w tej dziedzinie. Moja pierwsza dziewczyna umarła narkomańską śmiercią. Poza tym obiecałem Tochio że nie zaćpam już nigdy przed pójściem do jego nieba. Alice też by tego nie pochwaliła. A zależało mi na niej. Więc skończyło się tylko na wyobrażeniach jakby to było cudownie mieć w dłoni swoją strzykawkę wypełnioną po brzegi narkotykiem. Moją osobistą, przenośną tęczą i śmiercią zarazem. Jak cudownie było by się wkłuć w żyłę i zapomnieć.
Tak, tego mnie rodzice nauczyli.
Uciekać od problemów.
Nigdy nie potrafiłem z nimi walczyć. I to zapewne też musiało być przyczyną mojej narkomanii.
Bo tak naprawdę wciąż szukam jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia dlaczego zacząłem brać.
Ale cieszę się że skończyłem z tym.
Dałem sobie życie.
Nie jestem tu dlatego, że muszę.
Jestem tu, bo chcę tu być.

44.

-..Alice.. chciałbym Cię poznać z moimi rodzicami... - wymamrotałem nieśmiało
A ona tak wspaniale się rozpromieniła.
Jej policzki przybrały delikatnie różowy odcień.
-...z miłą chęcią poznam Twoich rodziców, Yo.. - szepnęła i pocałowała mnie w policzek
W tej chwili poczułem się jak w magicznym wehikule czasu.
Ostatnio dziewczyna w policzek pocałowała mnie w przedszkolu. A potem uciekła rumieniąc się.
Byłem przekonany, że nigdy nie poczuję się tak jak wtedy.
A jednak.
Alice była najdelikatniejszą istotą jaką widziałem. Kiedy jej wargi dotknęły mojej skóry miałem ochotę przyciągnąć ją do siebie i pocałować.
Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Ona nie była taka jak wszystkie dziewczyny które znałem.
Ona była inna, lepsza. Była wyjątkowa.
I jeśli kiedykolwiek miałem ją pocałować to chciałem zaczekać na jakąś równie wyjątkową chwilę.

Jeszcze tego samego dnia przyprowadziłem Alice do domu. Rodzice przyglądali się jej jakby zobaczyli ducha. Wypytywali ją o wszystko. Wstyd mi było za nich.
Pytali jak wiele mówiłem jej o sobie, czy brała kiedyś narkotyki, skąd się znamy, czym zajmują się jej rodzice, jak spędzamy razem czas i czy jest moją dziewczyną.
Jednak jej te pytania zdawały się wcale nie przeszkadzać. Na każde odpowiadała z taką samą radością skrupulatnie dobierając słowa.
Nie mając siły dłużej przysłuchiwać się tej rozmowie podszedłem do okna i zacząłem przyglądać się kroplom deszczu spadających z nieba. Dziwiło mnie, że ostatnio tak dużo padało. Ale lubiłem deszcz. Szczególnie ten letni, ciepły deszczyk.
Straciłem zupełnie poczucie czasu. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero dotyk dłoni na ramieniu.
Odwróciłem się i zobaczyłem Alice bez przerwy uśmiechającą się do mnie.
-...odprowadzisz mnie?... - zaszczebiotała słodko, a ja zgodziłem się bez namysłu.
Kiedy wyszliśmy z domu deszcz lał się strugami.
Jej piękne loki delikatnie oklapły, a błękitna sukienka była cała przemoczona.
Szliśmy chwilę w milczeniu trzymając się za ręce.
Zastanawiałem się nad tym co tak naprawdę łączy mnie i Alice.
Wiedziałem na pewno że była dla mnie kimś więcej. Kimś wyjątkowym. Ale wiedziałem też, że to uczucie to nie jest jedynie pożądanie. Bardziej niż jej pocałunków potrzebowałem długich rozmów, wspólnych spacerów, dźwięku jej głosu czy dotyku dłoni.
Nie wiedziałem jednak jak nazwać to uczucie. Nigdy jeszcze nigdy niczego takiego nie czułem. I to nadawało temu jeszcze więcej magii.
W pewnym momencie dziewczyna przystanęła. Również się zatrzymałem i popatrzyłem jej w oczy. Czułem, że chciała powiedzieć coś ważnego, jednak zupełnie nie wiedziała jakich słów użyć.
Dopiero w chwili kiedy wzięła moją rękę i położyła na swoim sercu zrozumiałem jak nazwać to co do niej czułem.
Zakochałem się w Alice. To było pewne.
-...czujesz jak szybko bije?... zawsze tak mam kiedy Cię widzę...- mówiła ściszonym głosem
Czułem, że moje serce też bije szybciej w jej towarzystwie.
-...co chcesz mi powiedzieć?... - zapytałem wprost
A ona przysunęła się do mnie i wyszeptała mi do ucha:
-... kocham Twój zapach, kocham Twoje oczy i wszystko co Ciebie dotyczy... chyba się w Tobie zakochałam, Yo...
Zakręciło mi się w głowie.
Wiedziałem, że to nie są puste słowa. Alice przecież chciała zachować to miejsce w sercu i to wyznanie dla kogoś wyjątkowego.
Nie miałem pojęcia co zrobić w takiej chwili. Żadne słowa ani gesty nie przychodziły mi na myśl.
Stałem patrząc się tępo przed siebie co niestety dziewczyna opacznie odebrała.
-...rozumiem, że nie czujesz tego co ja i nie mam Ci tego za złe... przepraszam nie powinnam była...- wymamrotała i odwróciła się jakby wiedziała, że nie odprowadzę już jej pod dom ani teraz, ani nigdy więcej.
"Tak chyba będzie lepiej" - pomyślałem patrząc jak odchodzi.
A potem nagle poczułem ukłucie w sercu i usłyszałem swój własny głos krzyczący "zaczekaj! Nie odchodź, proszę".
Przystanęła na chwilę i delikatnie odwróciła głowę patrząc na mnie pełnymi łez oczami.
Miałem szczerą ochotę wyjąć teraz kredki i ołówki i zacząć malować. Ją. Stojącą w strugach deszczu, odgarniającą niesforne kosmyki włosów i ocierającą łzy. Wyglądała jak najprawdziwszy anioł zesłany prosto z nieba. Tylko skrzydeł jej brakowało.
Podszedłem do niej i ująłem jej dłoń na której potem złożyłem pocałunek.
-...nie wiem jak to ująć... - mruknąłem spuszczając głowę.
Patrzyła na mnie. W jej oczach widziałem iskierkę nadziei.
-...zakochałem się w Tobie bez pamięci, Alice... - starałem się powiedzieć dość pewnie, jednak mój głos i tak łamał się jakbym oznajmiał jej coś przykrego.
Rozpromieniła się i zawieszając ręce na mojej szyi pocałowała mnie.
To był najpiękniejszy pocałunek w całym moim życiu.
Pełen delikatności, czułości.
W takich właśnie chwilach świat przestawał istnieć.
Nie było już strug deszczu, innych ludzi, samochodów na ulicach. Nie było niczego. Tylko ona i ja. My. I nasz mały świat.

sobota, 10 grudnia 2011

43.

Kolejnego dnia także spotkałem się z Alice. To był piękny, ciepły dzień.
Dziewczyna odpowiadała na każde moje pytanie i sama z siebie sporo mówiła.
Cieszył mnie ten fakt, bo chciałem poznać ją jak najlepiej, jednak zdałem sobie sprawę z tego że ja nie mówię jej prawie nic. Ona chyba też sobie to uświadomiła i automatycznie zamilkła jakby czekając teraz na jakąś opowieść z mojej strony.
A ja nie miałem pojęcia co mógłbym jej powiedzieć. Nie wypada chwalić się psychiatrykiem, narkomanią czy innymi swoimi chorymi przeżyciami.
Zauważyła moje zmieszanie, więc postanowiła mi trochę pomóc zadając kolejne pytania.
Pytała o wiele, zręcznie unikając tematów których poruszać nie powinna.
Takim sposobem dowiedziała się jakie mam nastawienie do swoich rodziców i dlaczego, czym się zajmują, jaki jest mój przyjaciel i że wyjechał przed kilkoma dniami. Potem zaczęliśmy sobie opowiadać nasze ulubione filmy i książki.
Sądząc po tym co mówiła wnioskowałem, że jest romantyczką. Ja chyba w głębi duszy też trochę nim byłem. Chociaż tak naprawdę nie często to pokazywałem. Najpiękniejsze opowiadania miłosne i nie tylko zamknięte były w moim sercu i należały tylko do mnie. Nikt nigdy nie miał się o nich dowiedzieć.
Wkrótce zeszliśmy na dość trudny dla mnie temat uczuć.
Zapytałem czy ma chłopaka.
Odpowiedziała twierdząco, ale nie zachowała się jak większość dziewcząt w tej sytuacji. Nie zaczęła mi świergotać nad uchem jaki to jej wybranek jest wspaniały i że bardzo go kocha. Na pytanie jaki jest odpowiedziała tylko, że jest dobrym chłopakiem i bardzo go lubi.
-... lubisz?... czy nie powinnaś go kochać skoro z nim jesteś?..
-...nie sądzę żebym go kochała... po prostu czuję że to jeszcze nie to... kiedy pokocham kogoś naprawdę to będę o tym wiedziała i to miejsce w sercu pozostawiam dla tej właśnie osoby..
Skinąłem głową na znak że rozumiem. I dotarło do mnie, że tak naprawdę ona ma rację.
Nie wiem czy kiedykolwiek kochałem tak naprawdę czy jedynie byłem zakochany. Ale jeśli prawdziwa miłość trwa wiecznie to jeszcze wszystko przede mną.
-... Yo, a Ty masz kogoś? ... - zapytała nieśmiało
Zaprzeczyłem, a kiedy zapytała czy kiedyś kogoś kochałem odpowiedziałem jej tylko:
-...kiedyś byłem zakochany... nawet dwa razy.. ale oni oboje odeszli na zawsze zanim zdążyłem ich pokochać...
Nie do końca wiedziała co to znaczy, ale nie zadawała więcej pytań. Wiedziała, że to musi być dla mnie ciężki temat. I nie myliła się.
Zarówno Tai jak i Tochio byli częścią mnie, ale wraz z dniem pożegnania stali się przeszłością do której nie mogłem wracać zbyt często, żeby umieć żyć dniem dzisiejszym.

Kolejny dzień dobiegał końca i wiedziałem, że niedługo czas pożegnania nadejdzie.
I wtedy właśnie zorientowałem się, że położyłem dłoń na jej dłoni, a ona jej nie odsunęła.
Widziałem lekkie zakłopotanie w jej oczach, jednak chyba chciała  być blisko mnie.
-... zimno mi... - powiedziała zwijając się w kłębek
Nie zastanawiając się ani chwili zdjąłem bluzę i wręczyłem jej.
Kiedy ją założyła wyglądała doprawdy uroczo, jednak nadal nie rozgrzała się zbyt mocno.
Jedynym wyjściem było ją przytulić. Zrobiłem tak.
-... ładnie pachniesz... - powiedziała wtulając się we mnie jeszcze mocniej
-... Ty też... - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Pachniała lawendą i letnim wiatrem, lecz to nie był zapach perfum, lecz natury.
Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, aż księżyc zaczął wzbijać się ku górze.
-...będę się bała wracać sama... - powiedziała smutno patrząc w ciemną uliczkę
-... odprowadzę Cię, a jeśli kiedykolwiek jeszcze będziesz się bała to po prostu pomyśl że jestem przy Tobie... - powiedziałem i łapiąc ją za rękę skierowałem się w stronę jej domu.
To był bardzo przyjemny spacer.
Alice włożyła mi jeszcze śliczną stokrotkę we włosy. Ja postąpiłem podobnie.
I tak ciągle trzymając się za ręce i śmiejąc dotarliśmy pod jej dom.
Zaprosiła mnie do środka na gorącą herbatę, a ja zgodziłem się pod warunkiem, że jej rodzice nie będą mieć nic przeciwko.
Ku mojemu zaskoczeniu para z Kanady okazała się być bardzo sympatycznymi i wyjątkowymi ludźmi, i choć wiele im brakowało do tego by być takimi magicznymi jak Alice, bardzo ich polubiłem.

42.

Od tamtego 'artystycznego' dnia nie widziałem się już z Akirą ani razu, aż do dnia jego wyjazdu.
Pojechałem z nim na lotnisko i zanim wsiadł do jednej z tych ogromnych maszyn staliśmy w czułych objęciach.
Jego ani moi rodzice nie mieli nic przeciwko temu. Wiedzieli jak silna więź nas łączy.
-...zostań ze mną... - wyszeptałem błagalnie licząc na to że te słowa zmienią bieg czasu i pozwolą mi zatrzymać go przy sobie
Tak się jednak nie stało.
Akira pocałował mnie w czoło i wsiadł do samolotu.
Więcej go już tego dnia nie widziałem. Ani tego dnia, ani żadnego kolejnego.
Kiedy wróciłem do domu byłem bardzo przygnębiony. Zainteresowała się mną nawet moja mama. Upiekła mi świeże ciasto i babeczki.
Babeczki, które tak bardzo przypominały mi o tym jak piekliśmy je wspólnie z Akirą.
Grzecznie podziękowałem i wyszedłem na dwór.
Dało się wyczuć, że jesień zbliża się dużymi krokami. Zimny wiatr owiewał mi twarz.
Miałem na sobie jedynie czarną, trochę przydużą bluzę i rurki ale nie szczególnie docierały do mnie jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Nie czułem głodu, zimna. Niczego nie czułem.
Przechadzając się jedną z uliczek którymi lubiłem wędrować bez celu zawsze kiedy było mi źle, ujrzałem śliczną dziewczynę.
Rzuciła mi się w oczy, bo zupełnie nie pasowała do tego otoczenia.
Miała kasztanowe loki i nieziemsko ciepłe, łagodne, niebiesko-szare oczy.
Widać było, że nie jest tutejsza. Tzn. nie wyglądała jak Azjatka.
Podszedłem do niej bez wahania. Uśmiechnęła się na mój widok.
Przedstawiłem się i głęboko ukłoniłem, a ona swoim aksamitnym głosikiem poinformowała mnie, że nazywa się Alice i przyjechała do Kyoto aż z Kanady.
Była drobną i delikatną dziewczyną. Wyglądała jak kwiatuszek na wietrze. Ale miała w oczach coś niesamowitego. Taką pewność siebie, chęć do życia i miłość do wszystkiego. W skrócie nazywałem to magią.
Usiedliśmy na niewysokim murku i długo rozmawialiśmy.
Dziewczyna opowiedziała mi trochę o sobie, jednak ciągle owiewała ją aura tajemnicy.
Później przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu słuchając radosnego śpiewu ptaków i patrząc na pierwsze spadające liście.
-... robi się już ciemno, powinnam wracać... - powiedziała smutno
Poczułem wtedy w sercu takie dziwne ukłucie. Jakbym wcale nie chciał żeby ona sobie szła. Mógłbym z nią rozmawiać bądź milczeć godzinami.
Alice była wyjątkową dziewczyną i w jej towarzystwie nawet milczenie nie było niezręczne.
Miałem wrażenie, że znam ją od lat. I ona wydawała się być otwarta na mnie bardziej, niż na jakiegokolwiek innego nowo poznanego człowieka.
-... odprowadzę Cię.. - zaproponowałem zeskakując z murku.
Skinęła głową i płynnym ruchem ruszyła przed siebie.
Kiedy już znaleźliśmy się pod jej domem zobaczyłem w oknie czyjąś twarz i jego ciekawskie spojrzenie.
-...zobaczymy się jeszcze?... - zapytałem niepewnie
-... jasne!... - krzyknęła radośnie i podając mi dłoń pobiegła do domu.
Drzwi otworzył jej wysoki mężczyzna w średnim wieku. Popatrzył na mnie jakby chciał przewiercić mnie wzrokiem na wylot i posłał jedno z tych spojrzeń mówiących "nie wiem kim jesteś, ale trzymaj się z dala od mojej córki".
Stałem pod jej domem jeszcze dobre pięć minut, a potem postanowiłem wrócić do siebie.
Niestety nie mogłem nawet skupić się na czymkolwiek bo wszystkie moje myśli zajmowała nowo poznana dziewczyna, a zanim zasnąłem wydawało mi się, że widzę ją w oknie. Nawet nie pamiętam chwili, w której zacząłem utożsamiać ją z aniołem - delikatnym i dziewczęcym wysłannikiem niebios.