sobota, 17 grudnia 2011

45.

-...dobrze wiesz, że jestem śmiercią...a odkąd w Twoim życiu pojawiła się prawdziwa miłość to na śmierć już nie ma miejsca...
-...Oharu, nienawidziłem Cię... ale powiedz... czy nie dobrze nam było razem?...
-...bardzo nam było dobrze... ale mój nikczemny plan legł w gruzach tego samego dnia w którym poznałeś Alice...
-...jaki plan?...
-...piekło na ziemi miało przygotować Cię do dalszej drogi, Hayami Yo... miałeś być moim następcą...rozumiesz? Musiałeś cierpieć za życia żeby móc zabijać po śmierci...
W moich oczach pojawiły się łzy. Zupełnie nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć.
-...dlaczego ja?... - zapytałem w końcu
Wzruszyła ramionami i wymamrotała:
-...patrząc na Ciebie widziałam jak wszystkiego nienawidzisz... dokładnie jak ja... wydawało mi się że potrafił byś zadawać śmierć... ale kiedy pokochałeś przestałeś nienawidzić... zacząłeś żyć, dobrze mówię?...
Skinąłem głową. W zupełności miała rację.
-...Oharu?... mógłbym o coś prosić?...-zapytałem niepewnie
-...tak?...
-...nie odchodź... nagła miłość do życia nie przekreśla odwiecznego zamiłowania do śmierci...
-...czasem będę do Ciebie wracać i Ty jeszcze czasem będziesz powracać do mnie... to jedyne co mogę Ci zaoferować... - szepnęła i rozpłynęła się jak mgła.

Położyłem się na łóżku. Jedynym czego chciałem to zatopić się w swoich myślach.
Czułem gorące łzy spływające po moich policzkach.
Wiedziałem, że tylko śmierć mogła nauczyć mnie żyć.
Nie było teraz już żadnych barier. Nikt już mnie nie uratuje w tajemniczy sposób przed kolejną próbą samobójczą.
Jestem bardziej śmiertelny, niż byłem zanim śmierć zagościła w moim życiu.

Niczym nie zmąconą ciszę przerwał dźwięk telefonu.
Postanowiłem nie odbierać. Nie miałem siły na rozmowę z kimkolwiek.
Jednak po kilku sygnałach przegrałem walkę z samym sobą i sięgnąłem po słuchawkę.
-...Halo?.. - warknąłem
I w słuchawce usłyszałem głos Akiry. Mojego Akiry którego nie widziałem już od ponad tygodnia i o którym nie miałem czasu myśleć zaaferowany własnym szczęściem.
-...przepraszam, że dzwonię dopiero teraz... byłem zajęty rozpakowywaniem różnych pierdół...jestem we Francji... naprawdę piękne miejsce, ale brakuje mi Kyoto...i przede wszystkim brakuje mi Ciebie i Twoich pocałunków... a poza tym... nie znam tu nikogo i nie potrafię się z nikim dogadać...
Niespodziewanie wydałem z siebie donośny szloch.
-...co się dzieje?.. - zapytał
-...nic, nic.. opowiadaj co u Ciebie ... - szepnąłem
-...Yo.... czy ktoś Cię zranił?..
Poczułem przeszywające mnie zimne dreszcze.
Przed oczami stanęły mi wszystkie sceny z ubiegłego tygodnia. Pierwszego tygodnia kiedy Akiry nie było przy mnie.
Tak wiele się działo.
-...nie... nie o to chodzi.. - skłamałem
-...więc o co?..
-..tęsknię za Tobą..
Nie odpowiedział. Nie musiał patrzeć mi w oczy i stać tuż obok by wiedzieć, że coś jest nie tak. Ale nie naciskał. Znał mnie dobrze. Może nawet zbyt dobrze.
-...też za Tobą tęsknię... - powiedział po dłuższej chwili milczenia.
Usłyszałem trzask otwieranych drzwi.
-...muszę kończyć... zadzwonię do Ciebie za kilka dni, dobrze?.. - szepnąłem pospiesznie ocierając łzy.
-...dobrze... - usłyszałem w odpowiedzi
A potem tylko przerywany sygnał zerwanego połączenia.
Mama weszła do mojego pokoju.
-...płakałeś?... -zapytała
Pokręciłem przecząco głową, a ona o nic nie pytając powędrowała do kuchni żeby rozpakować zakupy.
Nawet mi to już nie przeszkadzało. Przyzwyczaiłem się do tego, że moi rodzice nigdy nie zachowywali się jak troskliwi opiekunowie i nigdy niczego mi nie bronili. W moim domu nie było granic które mógłbym łamać. Ciężko jest się buntować kiedy niczego Ci zabraniają...

I w tej jednej chwili...
Poczułem silną chęć żeby zaćpać. Znowu uciec przed swoim życiem i przed samym sobą.
Ale oczywistym było, że zrobić tego nie mogę.
Miałem już zbyt duże doświadczenie w tej dziedzinie. Moja pierwsza dziewczyna umarła narkomańską śmiercią. Poza tym obiecałem Tochio że nie zaćpam już nigdy przed pójściem do jego nieba. Alice też by tego nie pochwaliła. A zależało mi na niej. Więc skończyło się tylko na wyobrażeniach jakby to było cudownie mieć w dłoni swoją strzykawkę wypełnioną po brzegi narkotykiem. Moją osobistą, przenośną tęczą i śmiercią zarazem. Jak cudownie było by się wkłuć w żyłę i zapomnieć.
Tak, tego mnie rodzice nauczyli.
Uciekać od problemów.
Nigdy nie potrafiłem z nimi walczyć. I to zapewne też musiało być przyczyną mojej narkomanii.
Bo tak naprawdę wciąż szukam jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia dlaczego zacząłem brać.
Ale cieszę się że skończyłem z tym.
Dałem sobie życie.
Nie jestem tu dlatego, że muszę.
Jestem tu, bo chcę tu być.

1 komentarz:

  1. Takie trochę optymistyczne pod sam koniec, podoba mi się.
    Polubiłam Alice i wgl wszystkich *,*

    OdpowiedzUsuń