poniedziałek, 31 października 2011

28.

Kiedy obudziłem się rano doznałem nie małego szoku.
Okazało się bowiem, że nie znajduję się wcale w swoim domu.
Pierwszym co rzuciło mi się w oczy był Akira. Spał przytulony do mnie.
Po dłuższym zastanowieniu mogłem stwierdzić, że z całą pewnością owe pomieszczenie jest jego pokojem.
Odruchowo zajrzałem pod kołdrę. Miałem na sobie tylko shorty. On zresztą też.
Obudziłem go od razu. Uśmiechnął się jedynie i nic nie powiedział.
-.. . Akira... czy my.. . ? - wrzasnąłem
A on... tak uroczo przygryzł wargę.

          .. . czy to ma mi zastąpić odpowiedź?.. . błagam.. . nie.. .

Wstał i wsunął na siebie spodnie. Z uwagą przyglądałem się każdemu jego ruchowi.
Potem ukucnął przy mnie i ciągle się uśmiechając przesunął dłonią po moim policzku.
-.. . A chciał byś... no wiesz .. .? - zapytał
Miał taki uwodzicielski ton głosu. Aż po prostu zapragnąłem mieć go w swoich objęciach. Całego tylko dla siebie.
Jednak tylko spuściłem wzrok. Nie potrafiłem zaprzeczyć, ale przecież nie mogłem też powiedzieć mu, że mam ochotę na niego jak na ciasto ze śliwkami.
Roześmiał się i potargał mi włosy.
-... Yo, głupku! Upiłem Cię, to fakt. Ale przecież nie pieprzył bym się ze swoim pijanym przyjacielem pod nieobecność rodziców.. .
Poczułem ogromny ciężar spadający mi z serca. Kochałem Akirę jedynie jak brata. Nie chciał bym żeby powstały między nami jakieś niejasności. Nie chciałem go też stracić.
Zacząłem się śmiać razem z nim.
Jednak jego oczy nie były tak radosne jak tego oczekiwałem. Mimo uśmiechu na twarzy w jego oczach widziałem smutek i tęsknotę.
Tęsknotę za czym?
Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Nie miałem siły nawet jej szukać. Ten dzień zaczął się wyjątkowo dobrze. Chciałbym żeby tak też się skończył.
-... Aki? Co będziemy dziś robić?...- zapytałem
-...Skoro już wytrzeźwiałeś to może pozwolisz się przelecieć?.. - wybuchnął śmiechem, jednak wyczułem w jego głosie coś na podobieństwo nadziei.
Zaśmiałem się tylko. Nie miałem nawet odwagi spojrzeć mu w oczy.

Usiadł na łóżku trzymając w dłoniach swoją pogniecioną koszulkę.
Trzeba przyznać że miał świetną klatę.
Patrzyłem na niego i uśmiechałem do swoich sprośnych myśli. Był taki drobniutki i kruchutki.
-... Yo? Myślisz że kiedyś jeszcze ktoś pojawi się w Twoim życiu? Myślisz że kiedyś jeszcze pokochasz kogoś poza Tai?...
-... Nie wiem... Pewnie tak. Ale na pewno nie teraz...
Skinął głową na znak, że rozumie.
I zapanowała niezręczna cisza.
Ja wpatrywałem się w ścianę. Możliwe że próbowałem wywiercić w niej dziurę wzrokiem.
A on ciągle ściskał w dłoniach swoją koszulkę.
Przypominał mi teraz małe, niewinne dziecko które za chwile ma się rozpłakać.
Niebo także wyglądało jakby miało pójść w jego ślady.
Na parapecie przysiadł różowy motyl.
Wydawał się uśmiechać do mnie.
Co chwila przenosił wzrok ze mnie na Akirę i odwrotnie. A potem przyleciał ten niebieski i odleciały razem zataczając na niebie kręgi i tańcząc niczym spadające liście.
Nie pytałem nawet Akiry czy je widział. To było oczywiste. Te motyle istnieją tylko dla mnie.
Ale chyba zrozumiałem co chciały mi przekazać.
Skoczyłem z powrotem na łóżko i zacząłem go masować.
-... Co robisz? Daj spokój... - mruknął zdejmując z siebie moje dłonie.
Ciągle wlepiał wzrok w podłogę.
-...Aki... spójrz na mnie...- poprosiłem
Zrobił to z wielkim trudem. Widziałem że nie chce patrzeć na mnie. Wiedział że widzę wszystko co rodzi się i umiera w jego oczach.
Patrzył więc na mnie wyczekując jakiegokolwiek słowa, gestu.
-...pocałujemy się?.. - wyszeptałem i poczułem jak moje policzki przybierają kolor purpurowy.
Początkowo był nieśmiały. Ale chwila w której jego dłonie wylądowały na moim tyłku na zawsze pozostanie mi w pamięci.

niedziela, 30 października 2011

27.

Byłem za bardzo zmęczony tym wszystkim. Zmęczony życiem. I tą żałosną próbą umierania. Wiedziałem, że mi się nie uda. Oharu nie pozwoliła by mi umrzeć. Nie teraz. Nie tak jak sam bym tego chciał.
Potrzebowałem chwili wytchnienia.
Zebrałem się więc na odwagę i postanowiłem iść na cmentarz. Odwiedzić groby Ayu, Hikaru i Tai.
Znów padał deszcz.
Nie zwracałem jednak na to uwagi.
Po prostu szedłem przed siebie.
Kiedy przekroczyłem bramę cmentarza poczułem się nieswojo.
Ale w gruncie rzeczy lubię cmentarze. Tutaj zawsze jest tak cicho i spokojnie. Tutaj wszystko się kończy. I ja tutaj skończę. Od tej reguły nie ma wyjątku.
Ayu i Hikaru zostali pochowani razem.
Mieli ogromny pomnik. Przecież byli dziećmi z bogatej rodziny. A rodzice pewnie przez postawienie im takiego pomnika chcieli pokazać jak bardzo cierpią.

                 .. . ciekawe jaki pomnik postawili by mnie .. .


Poczułem jak łzy spływają mi po policzkach.

               .. . Ayu... jak to jest umrzeć śmiercią samobójczą?.. . I dlaczego Ty umarłaś właśnie tak?.. .
              .. . Hikaru? .. . Ty wiesz kim jestem... prawda?.. . Pomóż mi to zrozumieć nim będzie za późno.. .

Nie mogłem już dłużej stać nad tym grobem. Wylewało się z niego bogactwo. Ale nie było w nim serca.
Poszedłem więc odwiedzić moją Tai.
Jej grób był skromny. No cóż.. . była tylko narkomanką. Dla nich. Bo dla mnie była całym światem.
Uklęknąłem i rozpłakałem się jak dziecko.
Przy jej wygrawerowanym imieniu zostawiłem czerwoną różę.
Tak bardzo kochała te kwiaty.
- .. . Tai powiedz... jak to ma być dalej? Jak mam nauczyć się żyć bez Ciebie? Pamiętasz? Miałaś być moją żoną. Nie narkomanką. Miałaś z tego wyjść. A ja miałem być normalny. Obiecaliśmy to sobie Tai.. . wiem że pamiętasz.. . Wróć.. . błagam. - szeptałem przez łzy
Czułem jej obecność przy sobie.
A potem usłyszałem trzask łamanych gałęzi.
Moje serce przyspieszyło.
Jednak okazało się że to tylko jakiś starszy mężczyzna. Popatrzył na mnie. Wstałem więc i podszedłem do niego ocierając łzy.
-.. . Była moją dziewczyną .. .
Pokiwał głową na znak że rozumie.
-.. . Młodziutki jesteś, nie rozpaczaj. Znajdziesz jeszcze kogoś bliskiemu swojemu sercu.. . - powiedział po chwili milczenia.
-.. . Wie Pan.. . to nie tak. Po prostu jeśli kogoś się kocha to wszyscy inni ludzie tracą swoje barwy. Liczy się tylko ta osoba. I nie można o niej tak po prostu zapomnieć. Ona zawsze będzie w sercu. Zawsze. I zawsze będę za nią tęsknił.. .
-.. . Zostałem wdowcem mając czterdzieści lat... nie potrafiłem ożenić się ponownie. Za bardzo ją kochałem by próbować zapchać to miejsce kimś innym. Więc śmiem twierdzić że wiem o czym mówisz.. . Każdego wieczora wspomnienia wracają.. .
Widziałem z jakim trudem wypowiada każde słowo.
Bolało go to. Widziałem w jego oczach potworną tęsknotę. Zapewne chciał już być u boku swojej małżonki, ale śmierć ciągle nie nadchodziła.
-.. . Czeka Pan na to kiedy umrze, prawda?.. . - zapytałem bezczelnie.
Jednak on wcale się nie pogniewał. Odpowiedział tylko:
-.. . nawet nie wiesz jak bardzo.. . Jestem tutaj codziennie ... To taka mała namiastka jej obecności..
A potem poszedł w swoją stronę.
Długo jeszcze stałem w bezruchu wpatrując się w miejsce w którym przed chwilą stał. Z życiem jest dokładnie tak samo. W jednej chwili stoimy tu twardo, a w drugiej odchodzimy na wieczność.

Robiło się już ciemno. Postanowiłem więc wrócić. Jednak nie chciałem iść do domu.
Dom był ostatnim miejscem w którym chciałem teraz przebywać.
Na dworzec nie miałem już po co chodzić. Tai przecież tam nie było.
Poszedłem więc do Akiry. Tylko on mi został.
Kiedy otworzył mi drzwi nie miałem nawet odwagi spojrzeć mu w oczy. Ciągle miałem kaptur na głowie, a wzrok uparcie wlepiałem w podłogę.
On wiedział, że coś jest nie tak mimo że nie widzieliśmy się od bardzo dawna.
-.. . płakałeś?.. . - zapytał tak troskliwie jak to tylko on potrafił
Nie odpowiedziałem.
Po prostu przytuliłem się do niego i pozwoliłem kolejnym łzom spłynąć po moich policzkach.

czwartek, 13 października 2011

26.

Włóczyłem się po ulicach bez celu. Zimne krople deszczu spadały z nieba jakby chciały odzwierciedlić to jak właśnie się czułem.
Płakałem.
Jednak deszcz skutecznie to maskował.
Miałem dopiero czternaście lat. I tak wiele za sobą. Być może jeszcze więcej przed sobą.
Każde miejsce przypominało mi o czymś. O kimś.
Ayumi. 
Ławka na której pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Teraz siedziała na niej inna para. Przytulali się. Biła od nich normalność. Pozazdrościłem.
Ocierając łzy poszedłem dalej.
Drzewo. Drzewo na którym odebrała sobie życie. Na gałęzi nadal pozostało drobne otarcie po sznurze.
Przechodząc obok szpitala przeszły mnie zimne ciarki. Wisiorek znów rozbłysnął.
-...Hikaru... - wyszeptałem i spojrzałem w niebo
Chmury wydawały się układać w jego twarz.
Przeraziłem się. Naprawdę byłem chory.
Upadłem na środku chodnika. Zacząłem płakać. Głowa... tak bardzo bolała mnie głowa.
Wyciągałem ręce do ludzi...a oni? Oni przechodzili obojętnie. Udawali że nie widzą.
Przechodzili obojętnie obok tragedii. Bo po prostu nie chcieli o tym rozmawiać.
Krzyczałem. Przeklinałem. Błagałem o pomoc.
Ale nikt nawet nie pomógł mi wstać. 
Oharu.. też mi nie pomagała. Zaciskała mi swoje kościste palce na szyi. Czułem że kark może ulec naporowi z jej strony. Spodziewałem się chrupnięcia. Chrupnięcia które powiedziało by mi wieczne "dobranoc".
Zobaczyłem matkę z dzieckiem. Maleństwo zatrzymało się przy mnie i wyciągając rączkę powiedziało
-... mamusiu... pomóżmy temu chłopcu... on jest smutny...
Ale ta kobieta tylko pociągnęła dziecko za sobą. Patrzyła na mnie z ogromną nienawiścią. Mimo, że nic jej nie zrobiłem. Po prostu byłem. I to już był powód by mnie nienawidzić. Tak wielu ludzi oceniło mnie zupełnie nie znając.
Potem podszedł do mnie pies. Doberman.
Patrzyłem na niego z przerażeniem.
Nie wiedziałem czy bronić się czy po prostu poddać.
Jednak on... on wcale nie chciał zrobić mi krzywdy. Usiadł przy mnie. Przytulił się. Było mu zimno. Był głodny. Słyszałem jak burczy mu w brzuszku. Uśmiechnąłem się. Krwiopijcza bestia okazała więcej człowieczeństwa niż wszyscy ludzie których w życiu spotkałem.
Sięgnąłem do kieszeni.
Miałem w niej jeszcze kanapkę. Bez wahania dałem ją mojemu nowemu przyjacielowi. Zanim ją zjadł polizał mnie po twarzy. Pokochałem go. Już nawet nie bałem się jego ostrych kłów. Zaufałem mu.
-... zostań tu... ja muszę iść... zrobić coś... ale Ty... poradzisz sobie... musisz... - wyszeptałem do niego przez łzy gładząc go po łbie.
Patrzył na mnie tymi swoimi inteligentnymi oczami. Dokładnie tak jakby rozumiał.

Poszedłem do lasu. Na moją ulubioną polankę. Miałem ze sobą kanister benzyny i zapalniczkę. Wiedziałem już co chcę zrobić.
Wiedziałem że chcę tego.
Nie radziłem sobie nigdy. Ale teraz... kiedy Tai nie żyła... nie radziłem sobie zupełnie.
Zacząłem bawić się zapalniczką. Noc była jeszcze młoda.
-.... to Twoje ostatnie godziny Yo... teraz możesz zadać sobie tyle bólu ile tylko zechcesz... - powiedziałem do siebie.
Wyciągnąłem żyletkę. Zimny kawałek metalu przesuwający się po mojej ręce. Bolało. Ale nie zważałem na to. Wbijałem go jeszcze głębiej i głębiej. Cienka warstwa skóry dzieliła żyletkę od żył.
Popłynęło dużo krwi. A ja... wcale nie byłem spokojniejszy. Wcale mi to nie pomogło. Rozpłakałem się na dobre.
Całe ubranie, ręce i twarz miałem pobrudzone krwią. Bolało. Ale jeszcze za mało żeby umrzeć. I za bardzo żeby żyć.
Sięgnąłem do kieszeni. Znalazłem tam jeszcze jedną działkę. Działkę która przeznaczona była dla Tai. Ale ona już nigdy nic nie weźmie. Tego jestem pewien.
Strzykawkę też miałem. Przygotowałem wszystko idealnie. Jednak miałem ogromny problem z wkłuciem się w żyłę. Po wielu próbach udało mi się.
Stałem się jakby szczęśliwszy. Żyłem w fikcyjnym świecie. W moim świecie.
Schizofrenia i heroina. Ja.. ja naprawdę nie wiem co było prawdziwe. Nie wiem co istniało. Nie wiem czy i ja sam kiedykolwiek istniałem.
Siedziałem na wzgórzu wpatrując się w księżyc. Była pełnia. Nigdy nie mogłem zasnąć podczas pełni. Jednak tej nocy... miałem zasnąć bez problemu. Zasnąć snem wiecznym.
Niepewnie sięgnąłem po kanister. Oblałem się benzyną. Teraz wystarczył już tylko jeden ruch. Jeden maleńki ruch by umrzeć. I jeden by żyć.
Usłyszałem łamanie gałęzi. Potem ktoś całym ciężarem swojego ciała przygniótł mnie. Zobaczyłem psa spotkanego na ulicy. Lizał mnie po twarzy. Cieszył się że zdążył.
Chyba byłem mu wdzięczny. Uratował mnie przede mną samym.

Nękało mnie teraz wiele pytań.
Co takiego musiało się dziać, że dziecko mające przed sobą jeszcze całe życie zapragnęło umrzeć? Co było nie tak?
Ile razy jeszcze otrę się o śmierć zanim coś zrozumiem? ...

środa, 12 października 2011

25.

Tej nocy miałem wyjątkowo piękny sen.
Śniłem o szczęściu. O Tai. W tym śnie nie była już narkomanką. Była moją dziewczyną. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Byliśmy tylko dla siebie. I żadne z nas nie miało na karku tej koszmarnej przeszłości. Przeszłości która tak naprawdę jest teraźniejszością. Byliśmy po prostu normalni. Tak idealnie normalni. Zawsze razem wracaliśmy ze szkoły, całowaliśmy się na pożegnanie. Upieraliśmy się przy tym że będziemy razem już na zawsze. I że nawet śmierć nas nie rozłączy. Że umrzemy razem.
A potem usłyszałem gruby męski głos. Otworzyłem oczy. Cały czar snu prysnął.
Siedziałem na zimnej i mokrej ziemi. W ciemnym kącie. A na moich kolanach leżała martwa Tai. Jej ciało było już całkiem zimne. Jednak delikatny zarys uśmiechu pozostał. Do oczu napłynęły mi łzy. Sam fakt o jej śmierci jeszcze do mnie nie docierał, ale wiedziałem że to już koniec. Ten sen nie spełni się. Tai... odeszła. Popłynęła z heroiną.
Uniosłem wzrok. Nade mną stał otyły mężczyzna w mundurze i świecił mi latarką w oczy.
-...znów te zaćpane dzieciaki... - warknął
Zignorowałem go. Przytuliłem do siebie Tai. Wierzyłem w to że jej serduszko znów zacznie bić. Dla mnie. Jednak tak się nie stało.
Policjant zadzwonił po pogotowie. Potwierdzili jej zgon. I zrobili mi badania. Chcieli wiedzieć czy też jestem ćpunem. Czy potrzebuję pomocy.
Jednak jedyne czego faktycznie potrzebowałem w tej chwili był święty spokój.
-...Tai... wróć... błagam... - szeptałem przez łzy
Uznali mnie za psychicznego. Nie mylili się. Wystarczyło spojrzeć na moje papiery które dotarły już chyba wszędzie.
Ogromna skaza w życiorysie. Grubym drukiem napisane "przebywał w szpitalu psychiatrycznym. Schizofrenik"
Kiedy już dowiedzieli się o mnie czegokolwiek... byli jakby milsi.
Pewnie patrząc na mnie myśleli "Och biedny, chory chłopiec. Bądźmy dla niego mili. Jego dziewczyna się zaćpała. Sam niedługo też odwali kitę".
Nie słuchałem co do mnie mówią. Upierałem się że nic nie wiem i że nie będę z nimi rozmawiał.
Myślałem o Tai. Powoli docierało do mnie że to koniec. Że nic nie da się już zrobić.
To nie tak miało być. To ja pierwszy miałem umrzeć. Nie ona. Ona była za dobra na to. Obiecałem jej. ..Obiecałem że się nią zajmę. Że pomogę jej żyć. Że przejdziemy przez to razem. A potem wymiękłem. Zostawiłem ją samą z narkomanią.
Zrozumiałem że dla niej heroina była czymś w rodzaju mojej Oharu. Nie sposób było się od niej uwolnić. A ja nawet nie spróbowałem jej pomóc.
Zacząłem płakać jak małe dziecko. Wtedy zlitowali się nade mną całkowicie. Miła, starsza Pani zaparzyła mi herbaty. Obiecała ze mną porozmawiać. Czułem że znalazłem kogoś kto mnie zrozumie. Kto wysłucha. Zacząłem mówić. Wszystko od początku do końca. Nie obchodziło mnie nawet kim jest ta kobieta. Po prostu musiałem się wygadać. Czasem tak już jest, że mogli byśmy zaczepić przypadkowego przechodnia na ulicy i zacząć mu płakać na ramieniu. Po prostu potrzebowałem ludzi. Potrzebowałem zrozumienia. Samotność tak skutecznie mnie zabijała.
-...wie Pani... śniło mi się... obiecałem Tai że umrzemy razem... - wyszeptałem
Spuściła wzrok.
-...wiem co chcesz zrobić Hayami Yo... ale nie rób tego. Nie odbieraj sobie życia. Nie warto. Jesteś silny. To widzę w Twoich oczach. Tak innych od wszystkich. Uwierz, wielu ludzi w życiu widziałam. Mieli naprawdę dziwne oczy. Ale Twoje są magiczne. Uwierz w siebie i swoją magię. Wygraj tę walkę Yo...

       ...no tak... znów mi będą wmawiać że życie ma sens... jak zwykle...

Nie odpowiedziałem nic. Wygadałem się i uznałem że to koniec. Ale ona chciała wiedzieć więcej. A ja... Ja nie chciałem mówić. Czułem że więcej powiedzieć nie mogę. Nie mogę zdradzić samego siebie. W gruncie rzeczy to nadal chciałem być tym tajemniczym i zamkniętym w sobie...

Zapytałem policjantów czy zrobią coś dla małego, chorego chłopca. Tak, wziąłem ich na litość. Jak zwykle. Nie mieli serca mi odmówić kiedy poprosiłem żeby pozwolili mi po raz ostatni zobaczyć moją dziewczynę.
W kostnicy... było ICH pełno. Ale podświadomie wiedziałem gdzie jest moja Tai. Moje serce.
Była tak upiornie blada jak nigdy. Popatrzyłem na jej rękę. Mnóstwo śladów po wkłuciach. I ten jeden. Świeży. Tak, zabiłem moje życie. A ona wiedziała o tym. Każde słowo wypowiadała z rozwagą. 'Pozwól mi przestać cierpieć..." Te słowa ciągle dźwięczały mi w głowie.
-....Tai... jak mogłaś pozwolić sobie na to żeby odejść?  Jak mogłaś mnie zostawić Tai? Dlaczego nie umarliśmy razem?...
Moje łzy spływały na jej lodowate ciało.
Wiedziałem że jest szczęśliwa. Umarła. Tak jak tego chciała. I ja kiedyś umrę. Spełnię swoje marzenie. I wtedy nic już nie będzie. Mój świat zamknie się dokładnie tak jak ten jej.
Pocałowałem ją w czoło jak to zawsze robiłem żegnając się z nią. Jednak teraz... teraz żegnałem się z nią po raz ostatni.
Zawsze mówiłem "do widzenia Tai". Tego dnia powiedziałem "Żegnaj na wieczność"
Przesunąłem dłonią po jej policzku i odszedłem nie oglądając się za siebie ani razu.


I choć na świecie jest miejsca pod dostatkiem to... dla mnie go brak. Moje miejsce było przy Tobie Tai. Teraz Ciebie nie ma. I mnie także nie ma. Nie istnieję bez Ciebie...
....obiecałaś mi żyć. Nie dotrzymałaś umowy Tai. Nie dotrzymałaś....

niedziela, 9 października 2011

24.

Po tak długiej nieobecności musiałem wrócić do społeczności. To nie było dla mnie łatwe. Wszyscy zadawali pytania. Pytania na które nie mogłem odpowiedzieć szczerze. Bo kto powiedział by właściwie obcym ludziom że ostatnie tygodnie spędził w szpitalu psychiatrycznym?
Kto przyznał by się do schizofrenii i próby samobójczej?
Na pewno nie ja. Nie mogłem po prostu. Zjedli by mnie. Zabili.
Wmawiałem wszystkim że byłem u cioci w Tokyo. Wierzyli bo często o niej wspominałem. Jednak Akira... on patrzył mi w oczy i wiedział że coś nie gra. Że nie ma żadnej cioci. Żadnego wyjazdu. Że jest coś o czym on nie wie.
Zaraz po szkole podbiegłem do niego i nie zważając na protesty zaprowadziłem do parku.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu wpatrując się w siebie.
Zrozumiałem jak bardzo za nim tęskniłem. Że Tai, Toshio, Oharu ani nikt inny nie zastąpi mi jego. Mojego Akiry. Mojego przyjaciela.
Uśmiechnąłem się. Jednak on ciągle był jak skała.
Zrozumiałem że muszę mu powiedzieć prawdę. Nie mogłem już dłużej kłamać.
Zacząłem mówić. Słowa coraz ciężej przechodziły mi przez gardło.
-...byłem w psychiatryku Aki.... - wyszeptałem na koniec.
Zmiękł. Łzy napłynęły mu do oczu.
Przytulił mnie.
-...co takiego przegapiłem Yo? Co się działo? Czemu tego nie widziałem?...
Słyszałem bicie jego serca. Wydawało się płakać.
Wiele w życiu przeszedłem. Ale nie na daremno. Warto było. Dla tej chwili. Kiedy w końcu przytulił mnie. I nawet nie musiał mówić że żałuje, że wtedy nie było go przy mnie. Ja wiem że żałuje. I że teraz chce być już przy mnie zawsze.
Nigdy jeszcze nie byłem tak szczęśliwy jak w tej chwili. Chwili która nie mogła trwać wieczność. Musiałem teraz zapłacić za nią rachunek. Ogromny rachunek. Byłem tego w pełni świadom. 
Potem poczułem lodowatą dłoń na swoim ramieniu. 
Wiedziałem do kogo należy.
Zrozumiałem, że czas na zapłatę już nadszedł. I że ta cała zabawa dopiero się zaczyna. Jestem marionetką w rękach śmierci. 
Posłusznie skierowałem wzrok na Oharu.
Uśmiechała się tajemniczo.
Powiedziałem Akirze, że muszę iść. Pomachał mi tylko i skierował się w stronę domu.
A ja podświadomie pobiegłem na dworzec.
Nigdzie nie widziałem Tai. Łzy napłynęły mi do oczu. Serce przyspieszyło.
Zapytałem o nią przypadkowego narkomana. Przekupiony pieniędzmi na kolejną działkę powiedział, że Tai jest na głodzie i poszła na zarobek.
Biegałem jak oszalały wypatrując jej.
W końcu odnalazłem ją. Odetchnąłem z ulgą. Żyła. I starała się uśmiechać.
Wyglądała gorzej niż zwykle.
Wyglądała jakby już umarła.
Dałem jej pieniądze na działkę i zaprowadziłem do dealera.
Kupiła więcej niż zawsze. Mówiła że już potrzebuje więcej. Nie protestowałem. Chciałem żeby przestała cierpieć. Żeby przestała czuć. Wiedziałem, że heroina zabije wszystkie te uczucia. I że kiedyś zabierze mi ją samą pozostawiając tylko okropny ból. Ból którego nie będę mógł zgasić. Jednak wierzyłem że to jeszcze nie ten czas, nie ta chwila. Planowaliśmy wspólną przyszłość. Przyszłość której miało nie być. Oboje byliśmy przekreśleni.
Dziewczyna przez długi czas nie mogła się wkłuć w żyłę. Poprosiła mnie o pomoc. Nie odmówiłem. Chciałem żeby było już po wszystkim.
Całkiem sprawnie mi to poszło. Zawahałem się na chwilę przed wstrzyknięciem jej tego w żyłę.
Popatrzyła mi w oczy. Była wykończona. Nie miała nawet siły płakać.
-...błagam, zrób to...pozwól mi przestać cierpieć...
Tak zrobiłem. Płyn z gracją wpłynął do jej organizmu.
A ona odpłynęła razem z nim.
Jej oczy przygasły.
Na twarzy pozostał delikatny zarys uśmiechu. Uśmiechu który zostawiła heroina.
Poczułem jak moje źrenice powiększają się.
-...Tai...? - wyszeptałem
Nie odezwała się już ani słowem...

poniedziałek, 3 października 2011

23.

Poczułem na swoim ramieniu dotyk ciepłej dłoni.
-...chodź... szybko..
Bez wahania ostatkiem sił podążyłem za głosem.
Chwilę później usłyszałem pisk opon. Samochód przejechał dokładnie po miejscu w którym przed chwilą tkwiłem.
Ze łzami w oczach siedziałem na chodniku.
Moja dłoń ciągle spoczywała w delikatnej, kobiecej dłoni.
Uniosłem głowę.
Zobaczyłem dziewczynę.
Tę która ubiegłego wieczora chciała zeskoczyć z mostu.
Zamarłem.
Była naprawdę piękna.
Miała ogromne, czarne, smutne oczy i czarną sukienkę za kolano.
Nie patrzyła na mnie.
Patrzyła na miejsce w którym jeszcze kilka sekund temu siedziałem.
Na jej twarzy wcale nie było uczuć choć widziałem że w głębi serca bardzo cierpi.
Wiatr rozwiewał jej włosy na wszystkie strony, a zachodzące słońce uderzało w twarz. 
Spojrzała na mnie.
Nie była zła. Była rozżalona.
-...dziękuję...
Uśmiechnęła się jakby ratowanie ludzi przed śmiercią było dla niej codziennością.
Przypominała mi upadłego anioła.
Była niebiańska.
Potem usiadła przy mnie i westchnęła głęboko.
-...to Ty jesteś Hayami Yo?...
-...skąd mnie znasz?...
-...wszyscy Cię znają...Yo..
Nie pytałem o nic więcej. Nie potrzebowałem już odpowiedzi.
W tej chwili tylko żałowałem że nie zginąłem. Już było by po wszystkim. Nie było by już mnie. Nigdy więcej. Popatrzyłem na Oharu. Uśmiechała się tak zadziornie jakby chciała powiedzieć "...teraz się zabawimy Yo..."
Odwróciłem wzrok.
Dziewczyna przypatrywała mi się z uwagą.
-...podziwiam Cię...
-..za co?...
Nie odpowiedziała. Łzy napłynęły jej do oczu.
Podniosła się i wyszeptała
-..ludzie tak często mylą "żegnaj" z "do widzenia"...
Nie rozumiałem co chce przez to powiedzieć. Potem odeszła nie spoglądając na mnie już więcej.
- Do zobaczenia Yo...- usłyszałem jej głos rozmywany przez dzielącą nas przestrzeń.
Ubrudzonymi dłońmi otarłem łzy zostawiając czarne smugi na policzkach.
Odetchnąłem i podniosłem się. Skinąłem głową na Oharu by podążała za mną.
-... co by było gdybym zginął?..
-.. nic by nie było Yo... to po prostu nie była Twoja chwila, ale nie martw się. Ona z pewnością nadejdzie...
Chłód jej słów i pusty ton głosu przerażały mnie.
Poszedłem na dworzec. Tak jak planowałem. Wcale nie miałem dosyć przeżyć jak na ten dzień. Pobyt w psychiatryku skutecznie zabrał mi sens życia. Teraz chciałem korzystać. Czuć ból. Ból który tak kochałem.
Tai siedziała tam gdzie zawsze. Nie była jednak tą samą dziewczyną, którą zapamiętałem.
Teraz naprawdę wyglądała jak narkomanka.
Nie była już ani uśmiechnięta ani piękna.
Była wyniszczona. Miała podkrążone, zaczerwienione oczy. Kiedy się uśmiechała wyglądała jak szaleniec który przed chwilą uciekł z domu bez klamek. Ręce jej się trzęsły. Widziałem, że jest na głodzie.
Kucnąłem przy niej i przesunąłem dłonią po jej policzku.
Przytuliła się do mnie. Brakowało jej ludzkiego ciepła. Czułem to.
-... tęskniłem za Tobą... - szepnąłem i wsunąłem jej w dłoń działkę którą kiedyś podarowała mi.
Jej oczy rozbłysnęły niczym gwiazdki. To przykre, że bardziej ucieszyła się na widok heroiny niż mój, jednak nie spodziewałem się że będzie inaczej. Nie oszukujmy się. Tai była narkomanką. Dzieckiem heroiny.
-..też tęskniłam..- wymamrotała a potem poszła dać sobie w kanał.
Nie wiedziałem czy robię dobrze czy nie. Narkoman na głodzie mógł umrzeć, jednak narkotyki także mogły go zabić. Czego bym nie zrobił mógłbym zadać jej śmierć.
Wiedziałem, że kiedy wróci będzie już naćpana więc nie porozmawiamy o niczym. Będziemy po prostu milczeć wpatrując się w przestrzeń. Jednak musiałem zostać przy niej. Nie wiedziałem ile czasu jej jeszcze zostało. Nie wiedziałem czy kolejna działka nie będzie tą ostatnią.
Zrozumiałem co Oharu chciała mi pokazać przyprowadzając właśnie tutaj. Pokazać zupełnie inny świat. Inny, jednak także pełen cierpienia. Świat w którym rzeczywistość jest tylko wspomnieniem.
Narkomański świat. Miejsce gdzie uczucia się nie liczą. Nie liczy się nic poza białym proszkiem. Nie wiem czemu Ci ludzie wydawali mi się tacy bliscy. Naprawdę nie wiem. Kiedyś przecież ich odrzucałem. Traktowałem jak szmaty. Teraz byli moją rodziną. Byli mną. Tak, odnajdywałem siebie w każdej rzeczy na świecie poza samym sobą. Wszędzie byłem ja tylko we mnie mnie nie było.