czwartek, 29 grudnia 2011

46.

Łzy same spływały mi po policzkach i nawet już nie byłem w stanie ich zatrzymać.
Z każdą chwilą było ich coraz więcej. W końcu zamieniły się w ogromny potok.
Schowałem twarz w dłoniach.
Potrzebowałem teraz samotności. Musiałem się wypłakać.
W takich chwilach jak ta miałem ochotę wyjść z domu nikomu nic nie mówiąc i nigdy nie wrócić.
Nigdy więcej...
Wtedy Oharu znów się pojawiła.
Jakby bardziej żywa niż w chwili naszego pożegnania.
Usiadła obok i wpatrywała się w moje spuchnięte od płaczu oczy.
-...co się stało?..- zapytała mimo, że znała odpowiedź
-...zrobiłaś to...zabrałaś mi ją..-wycedziłem przez zaciśnięte zęby
Spuściła głowę, jakby naprawdę nie wiedziała co powiedzieć.
Zaraz potem jeden ze swoich kościstych palców wsadziła w ciągle krwawiące oczodoły, wyjęła z nich chrabąszcza i położyła go na otwartej dłoni pozwalając mu odlecieć.
-...wybacz, robaczki same wpadają kiedy nie ma się oczu...
Nie zareagowałem.
-...Hayami Yo.. powinieneś wiedzieć, że każdy ma wyznaczony czas swojego życia.. wiesz o tym prawda? Jej czas minął. Nie mogłam zrobić już nic...
-...Oharu, musisz coś dla mnie zrobić...
Patrzyła na mnie pytająco. Czy myślała, że poproszę o przywrócenie życia Tenshi?
-...przekaż jej, że mimo, że od dawna nie potrafiła być moją przyjaciółką... zawsze kochałem ją równie mocno...
-...a może sam jej to powiesz?...
-...ale... jak?..
-...chodź ze mną... - uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę
Poczułem silny ból w skroniach.
Nie mogłem otworzyć oczu, a kiedy już mi się to udało zobaczyłem most Golden Gate. Piękny, otoczony welonami mgły. Zaparło mi dech w piersiach.
-...to most samobójców, prawda?.. - wyjąkałem
Oharu skinęła głową i pchnęła mnie do przodu.
-...ten most nazywany jest granicą między życiem, a śmiercią... przejdź go, a zobaczysz prawdziwą magię...-szepnęła mi do ucha
Nie zastanawiając się czy będę miał możliwość powrotu do świata żywych ruszyłem przed siebie.
Początkowo moje kroki były delikatne i niepewne, jednak z czasem stawały się coraz bardziej odważne.
Idąc co chwila zerkałem w dół, na rozciągający się pode mną ocean.
Ocean zatopionych dusz, rozerwanych siłą wody ciał. Pomyśleć, że całkiem niedawno marzyłem o tym by się tu znaleźć. Jako jeden z tych desperatów.
Przystanąłem na chwilę. Zdałem sobie sprawę z tego, że jestem na moście całkowicie sam.
Ani jednego samochodu, żywej duszy.
Popatrzyłem na wodę. Błękitna, niczym nie zmącona. Pozornie delikatna i przyjemna, jednak w rzeczywistości zabiła już setki ludzi. Jak bestia pojąca się ludzkim cierpieniem i śmiercią.
Stanąłem na barierce wyciągając ręce dla zachowania równowagi i wziąłem głęboki wdech.
Powietrze było ciężkie i zimne.
Przez chwilę obserwowałem delikatne fale.
W końcu ostrożnie zszedłem z barierki i kontynuowałem swoją podróż. Nie do końca wiedziałem dokąd idę.
Czy idę do tak zwanego nieba? Czy idę do tego nieba o którym mówił Tochio? Czy umrę i to będzie mój koniec? A może już umarłem?
Nim się zorientowałem stanąłem po drugiej stronie mostu, gdzie z mgły wyłoniły się ogromne, mosiężne wrota. Zastukałem w nie delikatnie i pchnąłem ręką. Ustąpiły bez większego wysiłku.
Poczułem przejmujące zimno bijące z wewnątrz i przez chwilę zawahałem się czy nie zrezygnować.
-... to co teraz robisz Yo jest czystym szaleństwem... ale zbyt długą drogę przeszedłeś by móc teraz się wycofać... - wymamrotałem do siebie i wszedłem do środka zatrzaskując za sobą drzwi.
Nie wykluczone, że wraz z zamknięciem tych drzwi odebrałem sobie życie.
Byłem przecież teraz w krainie zmarłych.
Ale nie liczyło się już nic. Są ludzie za którymi warto iść zamglonym mostem do bram nieznanego miejsca, w którym skończymy wszyscy. Tak, to oznacza, że są ludzie za których po prostu warto umrzeć. I ona do tych ludzi bezapelacyjnie się zaliczała. Od zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz