poniedziałek, 26 września 2011

22.

Przestałem liczyć dni do powrotu do domu.
Było mi całkiem dobrze w tym psychiatryku.
Wszyscy byli tacy jak ja. Szurnięci. Tu czułem się normalny.
Miałem kogoś kto rozumiał. Toshio.
Oharu chyba zapomniała o mnie. Chwilami brakowało mi jej obecności, jednak...
chciałem żeby było tak wiecznie.
Byłem tu już ostatnie dni.
Potem miałem nigdy nie wrócić do tego przeklętego dla setek miejsca.
W nocy często budziło mnie szlochanie.
-...Toshio?...
Nie odpowiadał.
Ignorowałem to i udawałem że wszystko jest okej. Ale nie było.
Którejś nocy zwyczajnie do niego podszedłem.
Był mokry od łez.
Przytuliłem go.
Uśmiechnął się delikatnie.
-...powiesz mi co się dzieje?..
Pokiwał głową i opowiedział mi wszystko od początku do końca.
O tym jak lekarz go dotyka. Jaki jest nie delikatny. O tym, że z każdym dniem coraz bardziej pragnie śmierci. Chciałby ot tak odejść. Że jest za słaby żeby żyć.
Kiedy opowiadał mi, że podetnie sobie żyły i ostatkiem sił napisze własną krwią na ścianie krótkie pożegnanie przerwałem mu. Nie mogłem tego słuchać zależało mi na tym żeby żył. Żebyśmy żyli razem. Jako przyjaciele.
Jednak kiedy wtrącałem jakieś swoje słowa on nie zwracał na to uwagi.
Istniał tylko jeden sposób by go skutecznie uciszyć.
Pocałowałem go.
Był oszołomiony, jednak odwzajemnił się tym samym.
Przez tą krótką chwilę czułem się naprawdę wolny. Szczęśliwy.
Nie miało znaczenia to kim jestem, gdzie jestem.
Liczyło się tylko to z kim jestem. Z kimś ważnym.
Wziął mnie na ręce, a potem posadził na parapecie ciągle całując.
Odruchowo skierowałem wzrok za okno.
Zobaczyłem most. Most którego nigdy wcześniej nie zauważyłem.
I stojącą na nim dziewczynę.
W pięknej, czarnej sukni.
Miała włosy do pasa rozwiane przez wiatr.
Widziałem że zastanawiała się nad zeskoczeniem z owego mostu.
Nie była jednak w stanie tego zrobić. Było jeszcze za wcześnie. Za słabo życie ją skopało po tyłku żeby odważyła się na ten krok. Ale kiedy już się o tym myśli to wie się że kiedyś to się zrobi.
Kiedy pierwszy raz przeciąłem sobie rękę wiedziałem że to pierwszy krok do śmierci. Krok który zrobiłem świadomie. Chciałem tego i wiele razy sam sobie to powtarzałem. Ale podobnie jak tajemnicza nieznajoma za mało jeszcze przeszedłem. Oharu miała dla mnie jeszcze nie jedną niespodziankę.
Toshio zauważył, że jestem jakiś nie swój.
-...coś nie tak?...
Oblizał swoje pełne usta.
-...Ty też to widzisz?...
-...most? dziewczynę?..widzę..
Ulżyło mi.
-...myślisz, że ona...?
-...tak, ale nie dziś...
Uspokoił mnie. Doskonale wiedział co mnie tak dręczy.
Potem zsunąłem się z parapetu, pocałowałem go na dobranoc i wróciłem do swojego łóżka.
Ta noc choć pozornie zwyczajna była dla mnie wyjątkowa i piękna.
Ja i Toshio zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej choć niedawno uważałem to za nie możliwe.
Kiedy tylko go zobaczyłem, bardzo mi się spodobał. Miał ciemne włosy do połowy szyi. Wiecznie potargane. I zadziorne czarne oczy.
Nie wyglądał na chłopaka który próbował się zabić.
Ja chyba też.
Okazało się nawet że wychodzimy z psychiatryka tego samego dnia.
Mieliśmy plany co zrobimy kiedy już będziemy wolni.
Chcieliśmy iść razem w świat. Przetańczyć całą noc na jakiejś imprezie, śmiać się i bawić. Jak zupełnie normalne dzieci. Chyba oboje lubiliśmy udawać kogoś kim nie jesteśmy.
Tak było lepiej. Bo wstyd przyznać się przed światem i przed samym sobą kim się jest.
Właśnie.
Kim ja byłem?
Szmatą? Świrem? Samobójcą?
Nie wiedziałem kim jestem.
Wtedy przypomniały mi się te magiczne słowa "jesteś nocą Yo"
Znów próbowałem odnaleźć ich znaczenie. Bezskutecznie. Było jeszcze na to za wcześnie by zrozumieć.
Bo ta zagadka miała zostać rozwiązana w moim ostatnim dniu ziemskiego życia. W dniu który miał być najbardziej magiczny z tych wszystkich które przeżyłem i które jeszcze do przeżycia mi pozostały.

Kiedy obudziłem się rano Toshio siedział na swoim łóżku. Przyglądał mi się.
Speszyłem się trochę.
Zacząłem się ubierać. Było mi głupio.
-...muszę ją odnaleźć...
-...kogo?..
-...tę dziewczynę... którą widziałem na moście..
Pokiwał głową.
-...pomogę Ci...
Wiedziałem że to powie. On sam też chciał ją spotkać.
Chciał zrozumieć.
Wtedy przyszła pielęgniarka.
Popatrzyła na nas.
-...dziś darujemy wam wolność, chłopcy..- wyszeptała i wyszła
Uśmiechnęliśmy się do siebie zupełnie nieświadomi że to co najgorsze dopiero przed nami. 
Zaraz po śniadaniu przyszli moi rodzice.
Pożegnałem się z Toshio i obiecałem mu że jeszcze się spotkamy.
Skinął głową i spojrzał w okno. Nie patrzył na to jak odchodzę.
Kiedy już byliśmy na zewnątrz po prostu pobiegłem przed siebie.
Rodzice nawet nie próbowali mnie dogonić. Nie zależało im na tym czy w ogóle wrócę...
Cały dzień szlajałem się po mieście. Przyglądałem ludziom. Podziwiałem ich za wszystko. Za to że są normalni, za to że są szczęśliwi, zakochani. Za to że potrafią żyć.
Chciałem się od nich uczyć.
Wiedziałem jednak że muszę podarować siebie komuś by móc żyć tak naprawdę.Chciałem spróbować.
Kiedy zaczęło się ściemniać powiedziałem sobie "Tai pewnie tęskniła..."
Bezmyślnie ruszyłem w kierunku dworca.
Kiedy przechodziłem przez ulicę zobaczyłem Oharu.
Odzwyczaiłem się od niej więc jej widok wzbudził we mnie wiele uczuć. Upadłem. Na środku ulicy.
I nie mogłem się podnieść. Nie miałem już siły. Leżałem w ogromnej kałuży. Patrzyłem na swoje odbicie w wodzie.
Byłem sponiewieranym przez los dzieckiem któremu w życiu brakowało życia.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Kątem oka zobaczyłem ogromny strumień światła.
Zrozumiałem, że to już koniec.
Że nie udało mi się umrzeć tak jak chciałem. Nie miałem odwagi by się zabić. Czułem że umarłem. Zginąłem w tragicznym wypadku.
Rozpłakałem się jak małe dziecko.
Wtedy poczułem że chcę żyć, jednak... było już za późno.
Zbyt pochopnie podjąłem decyzję. Zbyt bardzo tego pragnąłem.
Teraz trzeba było za to zapłacić.
Już nie chciałem, lecz musiałem... umrzeć.
Każda sekunda dłużyła mi się niemiłosiernie. Byłem zupełnie bezsilny.
Mogłem jedynie czekać na zderzenie z tym kolosalnym potworem, które w skutkach miało zabrać mi jedyne co miałem. Życie...