sobota, 10 grudnia 2011

42.

Od tamtego 'artystycznego' dnia nie widziałem się już z Akirą ani razu, aż do dnia jego wyjazdu.
Pojechałem z nim na lotnisko i zanim wsiadł do jednej z tych ogromnych maszyn staliśmy w czułych objęciach.
Jego ani moi rodzice nie mieli nic przeciwko temu. Wiedzieli jak silna więź nas łączy.
-...zostań ze mną... - wyszeptałem błagalnie licząc na to że te słowa zmienią bieg czasu i pozwolą mi zatrzymać go przy sobie
Tak się jednak nie stało.
Akira pocałował mnie w czoło i wsiadł do samolotu.
Więcej go już tego dnia nie widziałem. Ani tego dnia, ani żadnego kolejnego.
Kiedy wróciłem do domu byłem bardzo przygnębiony. Zainteresowała się mną nawet moja mama. Upiekła mi świeże ciasto i babeczki.
Babeczki, które tak bardzo przypominały mi o tym jak piekliśmy je wspólnie z Akirą.
Grzecznie podziękowałem i wyszedłem na dwór.
Dało się wyczuć, że jesień zbliża się dużymi krokami. Zimny wiatr owiewał mi twarz.
Miałem na sobie jedynie czarną, trochę przydużą bluzę i rurki ale nie szczególnie docierały do mnie jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Nie czułem głodu, zimna. Niczego nie czułem.
Przechadzając się jedną z uliczek którymi lubiłem wędrować bez celu zawsze kiedy było mi źle, ujrzałem śliczną dziewczynę.
Rzuciła mi się w oczy, bo zupełnie nie pasowała do tego otoczenia.
Miała kasztanowe loki i nieziemsko ciepłe, łagodne, niebiesko-szare oczy.
Widać było, że nie jest tutejsza. Tzn. nie wyglądała jak Azjatka.
Podszedłem do niej bez wahania. Uśmiechnęła się na mój widok.
Przedstawiłem się i głęboko ukłoniłem, a ona swoim aksamitnym głosikiem poinformowała mnie, że nazywa się Alice i przyjechała do Kyoto aż z Kanady.
Była drobną i delikatną dziewczyną. Wyglądała jak kwiatuszek na wietrze. Ale miała w oczach coś niesamowitego. Taką pewność siebie, chęć do życia i miłość do wszystkiego. W skrócie nazywałem to magią.
Usiedliśmy na niewysokim murku i długo rozmawialiśmy.
Dziewczyna opowiedziała mi trochę o sobie, jednak ciągle owiewała ją aura tajemnicy.
Później przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu słuchając radosnego śpiewu ptaków i patrząc na pierwsze spadające liście.
-... robi się już ciemno, powinnam wracać... - powiedziała smutno
Poczułem wtedy w sercu takie dziwne ukłucie. Jakbym wcale nie chciał żeby ona sobie szła. Mógłbym z nią rozmawiać bądź milczeć godzinami.
Alice była wyjątkową dziewczyną i w jej towarzystwie nawet milczenie nie było niezręczne.
Miałem wrażenie, że znam ją od lat. I ona wydawała się być otwarta na mnie bardziej, niż na jakiegokolwiek innego nowo poznanego człowieka.
-... odprowadzę Cię.. - zaproponowałem zeskakując z murku.
Skinęła głową i płynnym ruchem ruszyła przed siebie.
Kiedy już znaleźliśmy się pod jej domem zobaczyłem w oknie czyjąś twarz i jego ciekawskie spojrzenie.
-...zobaczymy się jeszcze?... - zapytałem niepewnie
-... jasne!... - krzyknęła radośnie i podając mi dłoń pobiegła do domu.
Drzwi otworzył jej wysoki mężczyzna w średnim wieku. Popatrzył na mnie jakby chciał przewiercić mnie wzrokiem na wylot i posłał jedno z tych spojrzeń mówiących "nie wiem kim jesteś, ale trzymaj się z dala od mojej córki".
Stałem pod jej domem jeszcze dobre pięć minut, a potem postanowiłem wrócić do siebie.
Niestety nie mogłem nawet skupić się na czymkolwiek bo wszystkie moje myśli zajmowała nowo poznana dziewczyna, a zanim zasnąłem wydawało mi się, że widzę ją w oknie. Nawet nie pamiętam chwili, w której zacząłem utożsamiać ją z aniołem - delikatnym i dziewczęcym wysłannikiem niebios.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz