środa, 9 listopada 2011

37.

Nie wierzyłem, że za tak krótką chwilę szczęścia można zapłacić aż tak ogromny rachunek.
To tak jak z tymi esemesami "Wygrałeś samochód, wyślij sms zwrotny by potwierdzić".
Cieszysz się, bo przecież wygrałeś samochód. Wysyłasz sms, który zabiera Ci z konta ogromne pieniądze. A potem wszystko okazuje się być tylko iluzją. Nie było żadnej wygranej.

Tochio był wariatem, szaleńcem. Podobnie jak ja.
Ale świetnie całował.
Ufałem mu.
Kochałem. Bardzo. Może nawet bardziej niż Tai.
Szczerze wierzyłem, że łączy nas coś wyjątkowego.
Ale on... widział coś ważniejszego ode mnie.
Tochio zabił się tamtej nocy. W święta.
Ale zanim to zrobił... czekał na mnie.
On wiedział, że będę próbował go ratować. Nie mylił się.
Rozmawialiśmy dość długo. Wytłumaczył mi wszystko. Powiedział jedno naprawdę piękne zdanie.
-...Yo... jeśli kogoś kochasz to pozwolisz mu odejść... na tym polega odpowiedzialna miłość.. .
Ono bardzo zaważyło na moich późniejszych słowach.
Tak wiele pytań jeszcze chciałem zadać... ale nie było już na to czasu.
Poprosił, żeby obiecać mu, że wygram z narkomanią. I że umrę jako starszy pan, w ciepłym łóżeczku. Że będę szczęśliwy. Dla niego. Obiecałem mu więc. Nic innego zrobić nie mogłem.
Słońce powoli wzbijało się do nieba. A on chciał umrzeć bez świadków. Albo tylko przy mnie.
Nie wiem. Ale nie chciał by ktokolwiek obcy widział jego śmierć.
Pocałował mnie po raz ostatni.
To był magiczny pocałunek.
Ciągle czuję smak jego ust, jego zimne dłonie...
Nie chciałem by umarł. Nie chciałem tego. Ale powiedział mi, że to bardzo egoistyczne z mojej strony.
Dla niego życie było synonimem słowa "cierpienie".
A ja chciałem żeby był szczęśliwy. Po prostu.
Więc powiedziałem tylko..
-...Tochio... jeśli musisz... jeśli naprawdę tego chcesz to po prostu odejdź. Nie przedłużajmy tego pożegnania, dobrze? Idź i bądź szczęśliwy. Ja niedługo też do Ciebie przyjdę. Obiecuję...
Uśmiechnął się.
Dopiero teraz w jego oczach widziałem prawdziwe szczęście więc i mnie uszczęśliwiał ten fakt. Piętnaście lat. To nie jest dużo. Ale piętnaście lat cierpienia to o piętnaście lat za dużo.
Nie wiem czy dobrze postąpiłem, ale pozwoliłem mu być szczęśliwym.
Chyba na tym polega rola przyjaciela...
Bo to że się kochaliśmy to nic.. on i tak był moim przyjacielem.
Pamiętam... że oczy mu się zaszkliły. Przez chwilę myślałem, że zrezygnuje. Że będzie żyć dla mnie.
Ale on tylko przesunął wierzchem dłoni po moim policzku i odszedł.
Wszedł na most i...
Skoczył z niego bez wahania.
Zdążył jeszcze krzyknąć "Kocham Cię Yo!", a ja zdążyłem odkrzyknąć, że też go kocham.
Usłyszałem plusk wody. I zrozumiałem na co się zgodziłem.
Chciałem go ratować. Ale w tej chwili było już za późno.
Musiałem pozwolić mu odejść.
Musiałem pogodzić się z jego śmiercią.
Mimo, że tak bardzo go kochałem nie mogłem zrobić już nic.
Oddałem mu ostatnią przysługę. Zgodziłem się na to.
Potem jeszcze długo płakałem.
Coraz częściej myślałem o samobójstwie.
Ale na myślach się kończyło.
Nie mogłem pozwolić na to by Akira czuł to co ja czułem w chwili kiedy Tochio odszedł na wieczność.
Pustkę.
Przerażającą pustkę, rozpacz i bezradność.
Do ośrodka wróciłem nad ranem.
Pytali czemu uciekłem i co ćpałem.
Ale jedyne co potrafiłem powiedzieć to:
-... Tochio zabił się tej nocy...

Ciebie już nie ma. A ja ciągle jestem. 
Kiedyś do Ciebie pójdę. I wtedy będziemy razem na zawsze. 
Dopiero kiedy umarłeś zrozumiałem jak to boli.
Nie wierzyłem, że kiedykolwiek odbierzesz sobie życie, Tochio...

wtorek, 8 listopada 2011

36.

Tochio dopilnował żebym zasnął.
Odszedł dopiero kiedy był pewien, że śpię.
Pamiętam, że pocałował mnie jeszcze w czoło. I po prostu zamknął drzwi za sobą nie oglądając się już ani razu.
Jakby nigdy nic.
Zbudziłem się jednak w środku nocy zlany zimnym potem.
Miałem chyba zły sen. Sen którego nie pamiętałem.
Serce ciągle mi kołatało.
I dręczyło mnie okropne przeczucie.
Przypomniałem sobie o liście. Wziąłem go w dłonie. Bałem się otworzyć.
Jednak musiałem.
Wziąłem głęboki oddech i zacząłem czytać.

"Kochany Yo!
Na początku chciałbym Ci powiedzieć, że kredki dostałeś po to, by móc pomalować sobie nimi życie. Bo przecież umiesz tak ładnie malować. Chcę żeby Ci dawały szczęście.
Obiecuję, że postarają się zastąpić Ci mnie.
Wiedz, kochanie..., że jeśli trzymasz w swoich drobnych rączkach ten list to decyzja już zapadła.
Ona zapadła już dawno. I tego jesteś przecież świadom.
Ale jeśli to czytasz to ja... ja już jestem w niebie. 
W niebie w które nie wierzysz...
Pewnie zastanawiasz się dlaczego, skoro przecież byłem szczęśliwy. 
Otóż... mówią że na końcu zawsze jest dobrze. A jeśli nie jest to to nie jest koniec.
A teraz było dobrze. Już nigdy mogło tak nie być.
Yo... chciałem umrzeć szczęśliwy. 
Możesz mnie nienawidzić. Wiem, zawiodłem. Przepraszam. 
Ale pamiętaj, że ja...
ja zawsze będę tutaj na Ciebie czekać. 
Tutaj w niebie, w które ciągle nie wierzysz. 
Kochałem, kocham i zawsze będę Cię kochać.
Twój Tochio....."

Serce mi stanęło.
Nawet płakać nie potrafiłem.
Wyszedłem z pokoju ciągle trzymając w dłoni list.
Poszedłem do winy. Była zabezpieczona hasłem, żeby uniknąć ucieczek.
Zupełnie nieświadomie wcisnąłem przypadkowe cyfry. Nie liczyłem na powodzenie.
Ale jednak... zadziałało.
To chyba była magia.
Ale nie myślałem o tym wtedy.
Musiałem się spieszyć. Może nie jest jeszcze za późno. Może jeszcze mogę coś zrobić.
Albo chociaż przytulić jego martwe ciało.
Wybiegłem z budynku.
Zupełnie nie miałem pojęcia dokąd iść, co robić.
Nikomu nie mogłem nic powiedzieć. Musiałem działać sam.
Wsłuchałem się w rytym swojego serca. Usłyszałem jedno słowo.
"Most".
Nie miałem nic do stracenia. Pobiegłem więc na most który widziałem z okna psychiatryka kiedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy.
Każda sekunda zdawała się trwać wiecznie. Śnieg sypał mi się na głowę.
Ale nawet nie było mi zimno. To chyba ten ogromny lęk przed stratą ukochanej osoby tak dodawał mi sił.
Kiedy dotarłem na miejsce stanąłem jak wryty. I moje serce też stanęło.
Most był pusty. Więc jednak się pomyliłem.
Albo zwyczajnie spóźniłem.
Usiadłem na brzegu rzeki i skuliłem się.
Zacząłem płakać.
A potem ... poczułem dotyk zimnych dłoni na swoim karku.
I zapach jego perfum.
Jednak ciągle bałem się odwrócić głowę.
-...wiedziałem że przyjdziesz, Hayami Yo... - jego głos był tak potwornie zimny i stanowczy.

35.

-... jesteśmy najpiękniejszą rodziną na świecie!.. - krzyknąłem zafascynowany przyglądając się Tochio
Patrzył na mnie z uśmiechem. Od kiedy ja, on i nasze dziecko byliśmy razem już zawsze, był jakby szczęśliwszy.
Jakie dziecko? Mój bas. Uważałem go przecież za syna.
Uwielbiałem dawać komuś szczęście.
Chciałem dawać uśmiechy ludziom, dawać im życie. Tak jak Tochio podarował je mnie.
Spędzał ze mną większość czasu.
Przychodził zaraz po szkole.
Lekarze pozwolili mu się ze mną widywać bo widzieli jak bardzo pomaga mi to w terapii. Jednak byli bardzo nieufni.
Często po zakończonym spotkaniu sprawdzali mi kanały i źrenice.
Kiedy już odchodził było mi zbyt pusto.
Siedziałem i myślałem o tym co będziemy robić kolejnego dnia, albo grałem na mojej gitarze. Ten bas... on był moim drugim życiem.
Uwielbiałem też wyglądać przez okno i z uwagą przypatrywać się spadającemu śniegowi.
Wtedy więcej rozumiałem.
Śmiałem się z siebie i tego kim jestem.
Powtarzałem sobie "Jestem Hayami Yo, mam piętnaście lat, jestem narkomanem i schizofrenikiem, moja dziewczyna - także narkomanka nie żyje, przespałem się ze swoim przyjacielem i teraz mam chłopaka. A rodziców to wszystko jebie. To czyste szaleństwo".
Ale... i tak nadal nie wiedziałem kim jestem.
To nie o te informacje mi przecież chodziło.
Jednak... czułem się jakby pewniej wiedząc, że mam jakąś przeszłość i być może nawet przyszłość. Czułem że istnieję. 
Na święta nie pozwolili mi jechać do domu. Wiedzieli że jestem za słaby. I wiedzieli też jak jest teraz na rynku narkotykowym. Ja przecież też doskonale wiedziałem, że interes kwitnie. Sprowadzali ćpanie skąd się tylko dało. Było drogo, ale to był najlepszy towar jaki ćpuny kiedykolwiek miały.
Nie ważne.
Ja już nie spróbuję. Nigdy. Obiecałem sobie.
To bardzo trudne. Ale uda mi się.
Uda... prawda?
W święta nie odwiedzili mnie nawet rodzice. Chyba zapomnieli że mają syna.
To nic że jestem narkomanem. Jestem też ich dzieckiem.
Prezenty teraz się nie liczyły. Nie chciałem ich wcale. Chciałem tylko żeby byli blisko. Po prostu.
Za to przyszedł Tochio.
Przyniósł tajemnicze pudełko.
Kiedy tylko je zobaczyłem, poczułem przyjemne ciepło w środku.
Chyba jednak w jakimś stopniu ciągle miałem nadzieję, że znajdę tam działkę. Chociaż jedną.
Taki piękny prezent świąteczny.
Tochio ukłonił się przede mną nisko i wręczył mi paczkę.
Była owinięta w ozdobny papier.
Rozerwałem go na strzępy.
Chciałem jak najszybciej dobrać się do zawartości.
Jednak ku mojemu zdziwieniu działki nie zauważyłem.
Przeszukałem dokładnie każdy zakamarek.
Ale białego proszku ani śladu.
Tochio przyglądał mi się badawczo. Wiedział czego szukam.
-... Yo... nie szukaj tutaj hery... nie przyniosłem jej... nie wpierdolę Cię w to bagno... - powiedział ciągle się uśmiechając
Usiadłem zrezygnowany na łóżku.
Strasznie się zawiodłem.
Chociaż wcale nie chciałem. To po prostu było silniejsze.
Teraz mogłem bliżej przyjrzeć się temu właściwemu prezentowi.
Ogromna paczka kredek. Wszystkie kolory tęczy.
Był jeszcze list. Jednak Tochio nie pozwolił mi go przeczytać przed swoim odejściem.
Dlaczego?
Co krył ten zwitek papieru?

poniedziałek, 7 listopada 2011

34.

Pierwsze dwa miesiące odwyku zaliczone.
Wszystko powoli wraca do normy.
Przeszedłem do grupy wyżej.
Wolnych wyjść jeszcze nie miałem. I nawet nie chciałem mieć. Popłynął bym gdybym dostał chociaż jedno.
Zbyt dobrze znałem siebie. Albo może zbyt dobrze znałem narkomanię.
Nie wiem.
W każdym razie nie zależało mi już na ćpaniu.
Do chwili kiedy ktoś z trzeciej grupy przyniósł majkę.
Kiedy tylko ją zobaczyłem... oszalałem. Znowu.
Dostałem w kanał.
I natychmiast poczułem się tak niebywale dobrze.
Jeszcze lepiej niż wtedy.
Teraz miałem czysty organizm. Więc i majka działała znacznie lepiej.
Cały dzień siedziałem w milczeniu na parapecie.
Musiałem ukrywać drastycznie zwężone źrenice przed czujnym wzrokiem lekarzy i psychologów.
Przychodziły mi do głowy dziwne myśli.
I dziwne uczucia mi towarzyszyły.
Czułem się... wolny. Po prostu. Tak jak na początku.
Znów chciałem ćpać. Znów chciałem być więźniem swojej wolności.
Wmawiałem sobie że tym razem się nie uzależnię..
A potem działanie morfiny osłabło.
I nagle zrobiło mi się tak...nadludzko smutno.
I znów byłem dzieckiem uwięzionym przez złych ludzi. Ludzi którzy chcieli dla niego dobrze.
Ale wtedy byłem za głupi na to żeby to zrozumieć.
Przyszła Oharu.
Machała mi działką przed oczami. Miała herę wysypaną na dłoniach.
A motylki... na skrzydłach nosiły kokainę. Tonąłem w tym wszystkim coraz bardziej.
Chciałem mieć to wszystko tylko dla siebie. Każdy gram. Każde ziarenko. Każdy kawałek mojej białej śmierci. Mojego białego świata.
Kolor biały był zdecydowanie moim ulubionym kolorem... przecież tak skutecznie barwił mój świat. Dokładnie tak jak robił to ze światem każdego innego narkomana.
-... chcesz tę działkę, prawda Hayami Yo?.. .
Skinąłem głową.
-.. . dam Ci ją.. . jeśli coś podpiszesz... - uśmiechnęła się
Z jej ust czułem zapach zgniłej ryby. Zapach dna oceanu.
I zrozumiałem, że jeśli cokolwiek podpiszę... i ja będę pachniał dnem.
Nie, ja będę dnem.
I nigdy już nikt nie zapuka od spodu.
Po prostu.
Dostałem swoją ostatnią w życiu szansę. Jeśli teraz wezmę... będzie tak jak było wcześniej.
-...Oharu... nie.. .
Zdziwiła się. Nie rozumiała mojej reakcji. Nie rozumiała jak to możliwe że ćpun potrafi odmówić. Ale jednak zdobyłem się na taką odwagę. Odmówiłem sobie swojej miłości. Odmówiłem heroiny. I tym samym dałem sobie szansę na życie.
Potem oznajmiono mi że mam gościa.
Kogo? Mama? Tata? Tai?
Nie, Tai już przecież nie ma. Wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić.
Tym razem był to Tochio. Smutny. Bardzo. Nie patrzył mi w oczy.
-...co jest?.. . - wymamrotałem
Przytulił się do mnie.
A potem zaczął mnie całować. Z taką niesamowitą pasją i namiętnością.
Oharu przypatrywała nam się z zadziornym uśmiechem.
Czyżby znów miała jakiś plan?
Nie, to nie ważne.
-.. . nie udało mi się. . a wiesz dlaczego? bo myślałem wtedy o Tobie.. . to Ty dajesz mi życie.. Yo..- wyszeptał mi do ucha
Moje serce gwałtownie przyspieszyło.
-... co?.. .
Pokazał mi swoją dłoń. Była starannie owinięta bandażem który powoli odwinął.
Zobaczyłem ogromną bliznę w miejscu gdzie żyły położone są najpłycej.
-...kocham Cię kurwa... - jęknął nie patrząc mi w oczy
Przytuliłem go.
A właściwie rzuciłem mu się na szyję.
Ja... ja chyba też go kochałem.

33.

Pierwsze dni na trzeźwo.
Jak jest?
Można powiedzieć że okej.
Głód zniosłem tragicznie. Ale to już za mną. Teraz będzie coraz lepiej.
Jest nas piętnastu w jednej grupie.
Piętnastu ćpunów z Kyoto.
Kilku faktycznie chce się leczyć. Ale nie ja. Ja tylko myślę o tym kiedy stąd wyjdę. Kiedy znów sobie załaduję.
Spędzę tu cały rok.
Na samą myśl mam ochotę się powiesić.
Liczę na to że ktoś przemyci jakiś towar. W końcu jedna z grup ma już wolne wyjścia. Cholernie im tego zazdroszczę.
Mówią że jak będę grzeczny to też pójdę do tamtej grupy. Ale do tego czasu muszę zrozumieć że ćpanie jest złe.
O Tai myślę jeszcze czasami. Ale już raczej nie jak o wielkiej miłości. Myślę o niej jak o narkomance.
Była? Owszem, odstrzeliła.
Jedyne czego żałuję to to że jestem tu ja a nie ona. To ją miałem zabrać na leczenie, nie sam tu wylądować.
Rozkleiłem się. Znowu. Jak baba.
Nie wytrzymuję sam ze sobą.
Rozmowy z psychologami też mnie strasznie męczą.
Nigdy nikt nie chciał ze mną o tym rozmawiać. Mówili żebym nie ćpał bo to złe i tyle. Chyba nie myśleli że będę ich słuchać.
Wtedy byłem najmądrzejszy na świecie. Wielkim gówniarzem. Idolem sam dla siebie.
Byłem silny.
Ale odkąd nie miałem strzykawki w ręku moje życie zawirowało.
Z każdym dniem coraz bardziej docierało do mnie czym jest narkomania.
Chwilami myślałem że chcę z tego wyjść.
Ale nie miałem jeszcze na to siły.
Chciałem przygrzać chociaż ten jeden raz. Tak na pożegnanie. Ale nie mówiłem o tym nikomu. Musiałem udawać że dobrze mi idzie żeby dostać jak najszybciej wolne wyjścia.
Nawiać nie było jak.
I tak ze schizofrenika stałem się narkomanem przez duże N.
 ***
Dużo myślałem. Oglądałem swoje ręce.
Patrzyłem teraz już na nie nie z dumą lecz z pogardą.
Nie tęskniłem już nawet tak bardzo.
Chciałem chyba walczyć o siebie. Chciałem znowu mieć pasje, marzenia.
Poszedłem więc do jednego z naszych psychologów.
-.. Proszę zrobić wszystko żebym wyszedł z tego... - powiedziałem dość pewnie zaraz na wejściu
W odpowiedzi otrzymałem uśmiech.
Wiedziałem, że zrobiłem dobrze.
Byłem z siebie strasznie dumny.
Z każdym dniem byłem ćpunem coraz mniej. I chociaż teoretycznie miałem nim zostać na zawsze... powoli odzyskiwałem utracone człowieczeństwo.
Kiedy rodzice przyjechali w odwiedziny do mnie zapytałem czy kupią mi bas.
Popatrzyli najpierw na mnie, a potem na siebie nawzajem.
Zapewniłem że nie chcę już więcej ćpać.
Zaufali mi. Ja też sobie zaufałem.
Następnego dnia, oczywiście za zgodą lekarza dostałem piękny, nowy i błyszczący bas.
Byłem nim wręcz zachwycony.
Grałem kiedy tylko mogłem. I szybko się uczyłem. Sam.
Kiedyś nawet zrobiliśmy sobie ognisko. Poprosili żebym zagrał. Nie odmówiłem. Lubiłem występować.
Lubiłem zagłębiać się w każdą rzecz byle tylko zapomnieć o ćpaniu.
Byłem gotowy na wszystko. Na każde poświęcenie.
Nie wiedziałem nawet skąd we mnie tyle motywacji. Chciałem odzyskać życie, tylko...
Czy to jeszcze możliwe?
Po prostu chciałem wyjść na prostą.
Być jak każdy nastolatek. Chociaż to odebrałem sobie już bezpowrotnie.
Dzieci w moim wieku śmieją się, bawią, przeżywają pierwsze miłości, pierwsze pocałunki, uczą się. Żyją.
A ja ćpam.
A właściwie ćpałem.
Przecież to już koniec chciało by się powiedzieć.
Teraz będzie idealnie.
Chyba jednak zapomniałem o Oharu.
-.. czemu nie możesz odejść? Czemu zależy Ci na mojej śmierci?.. - zapytałem ją któregoś dnia
-...jesteś wybrańcem... to tylko szkolenie... prawdziwe piekło jeszcze przed Tobą..- odpowiedziała wybuchając szaleńczym śmiechem.

sobota, 5 listopada 2011

32.

Kiedy się ocknąłem nadal byłem nikim.
Więc moje życie nie jest tylko złym snem.
Ciągle leżałem skulony na chodniku. Oznacza to że ta kobieta wcale nie chciała mi pomóc.
Znajdowałem się w ogromnej plamie krwi.
Gdzie są ludzie? Dlaczego nikt mi nie pomógł?
Ostatkiem sił podniosłem się i bezmyślnie powędrowałem na dworzec.
Tam moje towarzystwo już czekało.
Chcieli żebym z nimi ćpał.
Ale tym razem odmówiłem.
Stałem i po prostu gapiłem się na nich.
-... to nie była majka...- wymamrotałem
Prawie się rozpłakałem.
To była wściekłość? Czy może już początek głodu?
Zaczęło mi się robić na przemian ciepło i zimno. Wszystko wirowało mi przed oczami.
Było mi niedobrze. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariata. Oni jeszcze nie byli tak wpieprzeni. Oni się pilnowali. Nie wpadli nigdy w ciąg. A ja popłynąłem już dawno.
Jak najszybciej poszedłem do mojego dealera. Czekał już na mnie. Wiedział że przyjdę.
-... błagam... majki...
-... a to już nie hera?...  - zaczął się śmiać.
Siedział i patrzył na to jak cierpię.
Skurwysyn. Miałem ochotę go zabić. Zrobił bym to. Ale nie mogłem. Właśnie on miał najlepszy towar w mieście.
Po chwili miałem już swoją działkę.
Ale za cholerę nie mogłem się wkłuć.
Musiałem poprosić kogoś o pomoc. Nawet nie pamiętam kto to był.
Od razu zrobiło mi się tak dobrze.
Mogłem już normalnie chodzić.
Wszystko było okej. Zapomniałem o wszystkich zmartwieniach.
Tak działają narkotyki. Nie pamięta się o niczym. Po prostu nie pamięta się.
Dopiero kiedy wróciłem do domu zaczęło się piekło.
Ojciec natychmiastowo sprawdził mi źrenice. Były dramatycznie zwężone.
Pięknie.
Kazał podwinąć mi rękawy. Nie mogłem tego zrobić. Po prostu nie mogłem.
Uderzył mnie w twarz.
Mama prosiła żeby więcej tego nie robił. Ale on nie słuchał. Dostałem więc raz jeszcze.
Potem moja wybawczyni złapała mnie za rękę i odciągnęła na bok.
Upadłem. Wytrzeźwiałem natychmiast. Ból był okropny.
Oboje stali teraz w bezruchu i patrzyli co zrobię.
Podwinąłem lewy rękaw.
Cała ręka spuchnięta.
-...skąd wiedzieliście? ... - jedyne co przychodziło mi do głowy
Ojciec rzucił we mnie gazetą. Tak. Gazetą.
Na pierwszej stronie było moje zdjęcie. Wtedy. W tej kałuży.
Więc ta kobieta musiała być dziennikarką.
Ogromny tytuł "Młodzi narkomani"
Zastanawia mnie tylko dlaczego nie pomogła mi. Nie miała odwagi?
Potem przeczytałem o sobie piękny artykuł. O sobie i nie tylko. Pisali tam o nas wszystkich.
Walizkę miałem już spakowaną. Decyzja była podjęta. Idę na odwyk. Nie mogę przynosić wstydu rodzicom. Są parą biznesmenów znaną w całym Kyoto. Tak, ja też już jestem znany.
-...przestańcie, ja nie chcę... - krzyczałem przez łzy
Sama myśl o tym że tam nie będzie strzykawek, majki, hery, koki czy chociaż amfy mnie przerażała.
Rozkleiłem się totalnie.
Nie chciałem reszty swojego życia spędzić na trzeźwo.
Chciałem ćpać.
Nic mnie tak nie kręciło jak to.
-... mamo? pozwól mi wziąć ten jeszcze jeden raz... - te słowa przekonały ją o tym jak mocno jestem wjebany
Rozpłakała się i przytuliła mnie do serca.
Poczułem się dziwnie. Nigdy tego nie robiła.
Więc musiałem stać się narkomanem by okazała mi jakiekolwiek uczucia?
Popatrzyłem na jej twarz. Zawsze była taka pusta. Zimna. Ale nie teraz. Teraz widziałem w niej masę uczuć.
Zawiodłem ją na całej linii.
Ale na pytanie czy żałuję odpowiedział bym że nie.
Może i jestem ćpunem. Totalnym zerem. Szmatą. Nikim. Ale nie przeszkadza mi to. Tak jest okej.
Nikt nie chciał mi pomóc kiedy jeszcze tylko o wielkim ćpaniu mówiłem.
Nikt nie pomyślał że tak się stoczę.
Hayami Yo. Dzieciak z dobrego domu. Zawsze miał co chciał. A jednak narkoman.
Ale jeśli jednak nigdy wcześniej mi nie pomogli... niech teraz więc patrzą na to jak umieram powoli.

Zabiliście mnie...
Uczyniliście ze mnie narkomana...

31.

Rodzice ubzdurali sobie że piję.
Bo wracam do domu i zaraz idę do swojego pokoju? Czasem się zataczam to fakt. Ale nie piję. Jestem tylko narkomanem.
Tylko?
A może "aż"?
W końcu żeby ćpać też chyba trzeba mieć jakąś odwagę. Nie każdy jest w stanie zrezygnować z siebie. Z życia.
A co do mojego 'alkoholizmu'...
Rodzice wcale nie krzyczeli.
Powiedzieli tylko, że kupią mi co zechcę jeśli przestanę pić.

     .. . czy oni kiedykolwiek zrozumieją że nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy tylko ich miłości? .. .

Ale i tak obiecałem im to. Słowa dotrzymać mogę. Nie będzie to dla mnie żadnym wyczynem.
Żeby uczcić ten jakże piękny dzień poszedłem na miasto.
Tam spotkałem ludzi z którymi kiedyś ćpała Tai.
Teraz to ja poszedłem z nimi.
Mieli tylko majkę.
Nie odmówiłem. Cieszyłem się jedynie, że nie muszę płacić.
Zostało na kolejną działkę.
Potem już przygrzany spacerowałem po sennym mieście.
Wszystko wirowało mi przed oczami.
Ale to było nieziemsko przyjemne.
Morfina chyba potrafi nawet dać więcej szczęścia niż hera.
Wszyscy mówią, że heroiniści to totalne dno.
Chyba podzielam ich zdanie. A na pewno podzielał bym je gdybym sam nie był heroinistą.
Przysiadłem na chodniku.
-... do czego doprowadziłeś Hayami Yo?... - wymamrotałem do siebie
Podwinąłem rękawy.
Na rękach miałem pełno śladów po wkłuciach.
Prawie tak dużo jak gwiazd na niebie.
Patrzyłem na nie z niemałym podziwem.
Jako małe dziecko niemiłosiernie bałem się igieł. Dzisiaj sam wbijałem je w siebie każdego dnia. A czasami nawet kilka razy dziennie.
Czy powinienem się za to nienawidzić?
Nie chciałem o tym myśleć.
Oparłem twarz na dłoniach i patrzyłem przed siebie.
Liście drzew układały się w strzykawki. Aż uśmiechnąłem się sam do siebie.
Ale poczułem, że coś jest nie tak.
Stwierdziłem, że za małą dawkę dostałem.
Więc wstrzyknąłem sobie drugie tyle.
W końcu ćpam od dawna. Tolerancja na narkotyk wzrasta.
Zrobiło mi się strasznie ciepło i miło.
Położyłem  się więc na chodniku.
Po morfinie zawsze jest tak fajnie.
Dopiero później poczułem coś mokrego na swoich rękach.
Krew?
Nie pamiętam.
Było jej tak dużo.
Podbiegła do mnie jakaś kobieta.
Patrzyłem na nią nieprzytomnie. Ale nie miałem siły nic powiedzieć.
Poczułem przerażający ból z tyłu głowy.
Chciałem po prostu zasnąć.
Albo wstrzyknąć sobie coś więcej.
Żeby przestało boleć.

-Jesteś skończonym ćpunem. Zasługujesz tylko na śmierć.
-Jestem też człowiekiem.
-Ćpuny to nie ludzie. To ciemna otchłań. Kiedy wchodzisz w narkomanię... z tej drogi nie ma już powrotu. 
-A jeśli pójdę na odwyk?
-Możesz nie brać przez jakiś czas. Ale zawsze będziesz ćpunem. Zawsze będziesz nikim.  Stajesz się nim już po pierwszej działce i jesteś do śmierci. Ty nie istniejesz.

czwartek, 3 listopada 2011

30.

Cały tydzień byłem w ciągu.
Tydzień? A może więcej? Nie mam pojęcia.
Straciłem poczucie czasu.
Gdy tylko trzeźwiałem ładowałem od nowa w kanał i szlajałem się po ulicach.
Kiedy byłem przygrzany lubiłem siedzieć cicho i przyglądać się tej szarej masie.
Oharu zawsze chodziła ze mną. Uśmiechała się dumnie.
Zabijałem się na jej rękach.
Czemu ćpałem?
Bo.. . bałem się.
Czego się bałem?
Nie wiem.
Dopiero później zrozumiałem że na lęk bez imienia nie pomogą nawet strzykawki.
Trzeba umieć spojrzeć życiu w oczy. Na trzeźwo.
Ale to już był ten stan, że trzeźwość mnie przerażała.
Wolałem godzinami milczeć niż porozmawiać z kimkolwiek. Byłem coraz bardziej samotny. Ale to nic. Miałem heroinę.
Od czasu do czasu brałem też morfinę. Po niej byłem tak idealnie wyciszony.
Spokojny. Oharu też była jakaś inna. Wszystko było inne.
Do domu wracałem tylko na noce. Nic nie mówiłem. No bo co miałem mówić?
Zresztą i tak nikt nie chciał by słuchać.
Byłem idolem sam dla siebie. Ćpunem z przekonania. Lubiłem to.
Narkotyki to najpiękniejsze co mnie spotkało. Tak przynajmniej wtedy myślałem.
Jedno małe ukłucie i chcesz żyć. Czy to nie jest piękne?
Raz po heroinie widziałem Tai.
Wyglądała dokładnie tak jak w chwili kiedy ją poznałem.
-.. . Yo.. . tutaj wcale nie jest lepiej.. . nie ćpaj.. . błagam.. . - szeptała
Obiecałem że nie będę.
A potem i tak robiłem swoje.
W końcu zacząłem się sobą brzydzić.
Nie wiedziałem czy jestem już narkomanem, ale uparcie wierzyłem w to że ciągle mogę jeszcze przestać.
Moje życie zamieniło się w narkotyczną bajkę.
A może raczej w koszmar?
Przechadzając się jedną z ulic spotkałem Tochio.
Nie poznałem go.
Pamiętam że mną potrząsał.
-.. . Yo, kurwa coś Ty z sobą zrobił? Jesteś skończonym ćpnem.. . - wykrzyczał
Ale do mnie te słowa nie docierały.
Poszedłem przed siebie.
Czy na którejś z tych ulic chciałem odnaleźć swoje życie?
Odnaleźć siebie?
Możliwe.
Chciałem zerwać z ćpaniem. Wiedziałem, że to złe.
Ale... kiedy tylko zaczynałem trzeźwieć przychodził ogromny lęk.
Bałem się zmierzyć z rzeczywistością.
Kiedy nie dostawałem swojej działki siadałem na parapecie swojego pokoju i patrząc w niebo mówiłem że chcę umrzeć. Przecinałem sobie ręce.
Płakałem. Nie wiedziałem co robić.
Narkomania była przerażająca. Zabijała mnie chociaż chciałem żyć.
Nie tak widziałem swój koniec.
Miałem umrzeć z klasą. Mieli za mną płakać.
Ale i to mi się nie udało.
Już teraz wiedziałem, że jestem dla świata nikim. Wszystkie ćpuny są nikim. Nas nie ma.
Nikt tak naprawdę nic o nas nie wie.
My mamy tylko umrzeć. Tak. Chcę umrzeć.
Chcę do Tai.

Boże, gdybyś istniał, pozwolił byś mi umrzeć. Czemu tego nie zrobisz? Czemu mnie nie zabijesz? No na co czekasz? Zabij mnie, kurwa!

wtorek, 1 listopada 2011

29.

 .. . Dwa ciała złączone w jedno. Ogromna namiętność, lecz brak jakiegokolwiek uczucia. Mimo wszystko... . to był najpiękniejszy prezent urodzinowy jaki mogłem dostać.. . 


Kolejne moje urodziny.
Już piętnaste.
A może dopiero piętnaste?
Kim jestem?
Gówniarzem z tak zwaną "przeszłością".
Podsumowując mam za sobą śmierć trojga wspaniałych ludzi w tym mojej miłości, próbę samobójczą, ćpanie, psychiatryk i Oharu na karku. Ale tę ostatnią lekarze nazywają schizofrenią. Nie wiem skąd oni to wytrzasnęli. O niczym im nie mówiłem.
W prezencie od Akiry dostałem jego samego.
Po prostu podarował mi siebie. Nie wiem dlaczego się na to zgodziłem.
Ale to było silniejsze. Musiałem.
I tak oto spędziliśmy tę noc razem.
Czy cieszę się z tego? Chyba nie. Nie powiem, było mi z nim bardzo dobrze. Ale to mój przyjaciel. Prawie jak brat. I tylko tak go traktuję. A to... to wszystko skomplikowało.
Siedziałem rano na ławce w parku i po prostu płakałem.
Dlaczego?
Mam 15 lat, zrytą psychikę, totalny brak wsparcia i na dodatek przespałem się ze swoim przyjacielem.
Złamałem wszystkie swoje zasady. Pierdolone zasady.
Jako dziecko obiecywałem sobie tak wiele.
Ciągle pamiętam.
Miałem być kimś ważnym. Grubą rybą. Kasy jak lodu i wspaniała żona. Nie wiedziałem jeszcze że będę chciał by była nią narkomanka. Ale wiedziałem że chcę mieć dwoje dzieci. Chłopca i dziewczynkę. I że będziemy mieszkać w Tokyo bo tam będę pracować.
Byłem taki naiwny. Świat mnie zniszczył.
Czuję, że przegrałem swoje życie chociaż ciągle żyję.
Dlatego płakałem. Nie byłem już nikim. Szmatą byłem.
Powinienem się teraz uczyć a nie szukać nocnych przygód z ludźmi którzy odejdą z mojego życia szybciej niż o tym myśleli. Zresztą sam zawsze gardziłem dziećmi które tak wcześnie zaczynają się pieprzyć. Co to zmienia w ich... w naszym życiu? Co to co kurwy zmienia? Nie, nie czuję się dojrzalszy ani nawet spełniony. Czuję się jak szczeniak. Ćpunami zresztą też gardziłem.
No i jak to wyszło? Jestem jednym z nim. Dokładnie tak.
Jestem tym kogo zawsze nienawidziłem. Brawa dla mnie. Jestem mistrzem w robieniu z siebie szmaty.

Od tych rozmyślań zrobiło mi się potwornie niedobrze.
Wiedziałem już gdzie szukać lekarstwa na to.
Dworzec.
Poszedłem tam bez zastanowienia.
Nie czułem się tam nawet obco. Tylko... to dziwne ukłucie w sercu kiedy na miejscu Tai zobaczyłem innego ćpuna. Poczułem że chcę mieć ją przy sobie. I to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu że muszę zaćpać. Ona była heroiną. Była moją miłością.
Nagle przy mnie pojawiła się Oharu.
-.. . myślałem, że odeszłaś.. .
-.. . ja nigdy nie odchodzę.. . pozwoliłam Ci tylko samemu pobawić się swoim życiem.. . - zaśmiała się
Potem już tylko stała w milczeniu i przyglądała mi się. Nie miałem siły walczyć. Chciałem tylko poczuć się lepiej. Nawet jeśli przez to pokazałem jej że wykończę się bez jej pomocy.
Poszedłem do faceta który handlował ćpaniem.
-.. . dwa gramy hery.. . - wymamrotałem wsuwając mu w dłoń pieniądze
-.. . złoty strzał? bo widzę oczęta już mocno przećpane.. .
-.. . nie jestem ćpunem .. . - warknąłem
-.. . dziecko, tak mówi każdy.. . nie wierz w to że będziesz mógł przestać.. . należysz już do naszego świata.. . przypisałeś się do niego biorąc pierwszą działkę i już zawsze tu będziesz.. . - podał mi moje dwa gramy białej śmierci ciągle się uśmiechając
-.. . nie pierdol.. wiem co robię.. - powiedziałem choć sam nie wierzyłem w swoje słowa.
Na widok towaru moje oczy już zamieniały się w iskierki. Nie mogłem doczekać się chwili kiedy sobie właduję. Kiedy będzie po prostu OK.
Zrobiłem wszystko tak jak robiła to Tai. Rozcieńczanie cytryną, podgrzewanie na łyżeczce.
Wkułem się dość szybko. I nawet nie zawahałem się przed naciśnięciem tłoka pompki.
Poczułem przyjemne ciepło. Odpłynąłem.
I znów pojawiła się tęcza. I wszystko znów było takie ładne. Chciałem żeby tak było zawsze.
Wszystkie problemy zniknęły. Nic się już nie liczyło. Byłem tylko ja. Cholernie szczęśliwy ja. 
-... Heroino... kocham Cię.. . - wyszeptałem wpatrując się w drugą działkę białego proszku która kolejnego dnia miała podarować mi odrobinę szczęścia.