czwartek, 29 grudnia 2011

47.

Nie widziałem prawie nic. Światło było bardzo jasne, a mgła jeszcze gęstsza niż na moście.
Co chwila wyłaniały się z niej inne postacie.
Wszystkie miały ten sam pusty wzrok i bladą cerę. Patrząc na nie przeszywały mnie zimne dreszcze.
W końcu w jednej z nich rozpoznałem Hikaru - chłopca ze szpitala.
Podbiegłem do niego. Wydawał się być wystraszony kiedy mnie zobaczył. Pokręcił przecząco głową i odpychając mnie od siebie wyjąkał:
-...nie, to nie był  Twój czas, to nie była Twoja chwila...
Kiedy chciałem coś odpowiedzieć, rozpłynął się we mgle.
Zaraz za nim podążała Ayumi. Ale do niej bałem się zbliżyć. Byłem odpowiedzialny za jej śmierć tak bardzo, jak nikt inny. Zatrzymała się na chwilę i popatrzyła na mnie. Liczyłem na to że jej wzrok będzie pełen nienawiści. Ale myliłem się. Patrzyła na mnie jak łagodna owieczka. Jakby chciała mi podziękować. Ale żadne słowa nie wydobyły się z jej bladych ust. A po chwili i ona zniknęła.
Usiadłem na podłodze. Liczyłem na to, że wśród tych zbłąkanych i smutnych duszyczek odnajdę ludzi których kochałem.
I Tenshi dla której właściwie umarłem.
W końcu dostrzegłem Tochio. Kiedy i on mnie zobaczył odrazu do mnie podszedł.
-...tak bardzo Ci dziękuję, że pozwoliłeś mi odjeść Hayami Yo... to właśnie jest to niebo w które nie wierzyłeś... to tu spędzę wieczność...
Chciałem coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale słowa zastygały mi w gardle. Nic nie wydawało się być stosowne w chwili kiedy spotyka się człowieka, którego śmierć obserwowało się z bezpiecznego miejsca.
-...czy Ty...umarłeś?.. - zapytał w końcu i odruchowo podwinął mi rękawy
Uśmiechnąłem się z dumą.
-...skończyłem z tym dla Ciebie... i nie umarłem... przyprowadziła mnie tu Oharu, o której tyle Ci mówiłem...
-...przyprowadziła Cię tu śmierć?...Yo.. nie masz pojęcia jaki pakt z nią zawarłeś...- szepnął i odszedł.
Krzyknąłem jeszcze jego imię wyciągając rękę w przestrzeń, ale nie pojawił się już. A mnie dręczyły te jego ostatnie słowa. Jaki pakt zawarłem z Oharu?
Usiadłem zwijając się w kłębek i zastanawiając co to mogło oznaczać, kiedy poczułem zimną dłoń na swoim ramieniu.
Wszędzie poznał bym ten dotyk. Podniosłem wzrok i zobaczyłem JĄ. Tenshi w pełnej okazałości.
-...Boże, nie widziałem Cię tyle czasu... - słowa z trudnością przechodziły mi przez gardło
Jej ciało, o ile w ogóle można to tak nazwać było całe pokaleczone. Z otwartych ran sączyła się krew.
-...no cóż.. wyglądam troszkę inaczej niż.. kiedyś, co?.. -zaśmiała się nerwowo i usiadła przy mnie jakby nigdzie jej się nie spieszyło
Milczeliśmy przez chwilę.
-...przepraszam... - wyszeptałem przerywając niczym nie zmąconą ciszę
-...za co?..
-...za to jaki byłem, Tenshi... nie byłem dobrym przyjacielem...
-...zastanów się czy gdybyś nie był dobrym przyjacielem to przyszedł byś za mną do miejsca z którego możesz nie wrócić... to ja przepraszam, że Cię zostawiłam... i że nie uważałam przechodząc przez ulicę...
-...to wina tego pijanego kierowcy... nic nie zawiniłaś... - szeptałem do niej, a ona ocierała mi łzy z policzków
-...byłeś najlepszym przyjacielem jakiego mogłam mieć, ale za życia ślepa i głupia byłam... - uśmiechnęła i się i objęła mnie.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, że ktoś trzeci stoi nad nami i się nam przypatruje. Oboje w tej samej chwili podnieśliśmy wzrok i zobaczyliśmy Tai. Trzymała za rękę małą dziewczynkę z kasztanowymi loczkami. Obie wyglądały jak anioły.
Wtedy Tenshi zdecydowała, że zostawi nas samych, a ostatnimi słowami jakie słyszałem z jej ust było "do zobaczenia za wieczność".
Łzy zakręciły mi się w oczach, ale zbyt zafascynowany byłem Tai, by być w stanie cokolwiek jej odpowiedzieć.
Moja brunetka, z którą chciałem spędzić życie. Moja narkomanka, która miała nareszcie tę swoją cholerną, wyćpaną szczęśliwość. 
-...cześć... - wyjąkałem nie wiedząc czy będzie miała ochotę ze mną rozmawiać
Jednak ona odrazu rzuciła mi się na szyję i mocno przytuliła.
-...tak bardzo tęsknię...dziękuję Ci za róże, które kładziesz na moim grobie... tak bardzo kocham te kwiaty...
-...a ja...kocham Ciebie.. - wyznałem jej nie zastanawiając się czy mógłbym w ogóle powiedzieć coś innego
Pokiwała głową i powiedziała, że wie.
Potem zaczęła mnie całować. Tak jakbyśmy nie widzieli się od wieków. Co prawda nie widzieliśmy się od dawna, ale... to dopiero początek naszej rozłąki.
Jednak automatycznie odsunąłem ją od siebie.
Patrzyła na mnie pytająco.
-... masz kogoś... - stwierdziła ze smutkiem w głosie
-...ma na imię Alice...
Przez chwilę staliśmy w milczeniu, a potem ona uśmiechnęła się i powiedziała
-...jeśli kochasz ją jak ja Ciebie to... musisz ją kochać strasznie mocno...
Skinąłem głową i wlepiłem wzrok w dziecko, które jej towarzyszyło.
-...to moja siostra, która zmarła przed laty... to właśnie do niej chciałam iść umierając i teraz... po śmierci czuję się mniej samotna mając ją stale przy sobie.
Uśmiechnąłem się do małej dziewczynki, a ona do mnie.
Po chwili zdałem sobie sprawę w upływającego czasu i powiedziałem, że muszę już iść.
Skierowałem się w stronę z której przyszedłem, zatrzymały mnie jednak słowa Tai.
-...tam nie ma drzwi Yo... bo stąd... stąd nie ma już wyjścia...

46.

Łzy same spływały mi po policzkach i nawet już nie byłem w stanie ich zatrzymać.
Z każdą chwilą było ich coraz więcej. W końcu zamieniły się w ogromny potok.
Schowałem twarz w dłoniach.
Potrzebowałem teraz samotności. Musiałem się wypłakać.
W takich chwilach jak ta miałem ochotę wyjść z domu nikomu nic nie mówiąc i nigdy nie wrócić.
Nigdy więcej...
Wtedy Oharu znów się pojawiła.
Jakby bardziej żywa niż w chwili naszego pożegnania.
Usiadła obok i wpatrywała się w moje spuchnięte od płaczu oczy.
-...co się stało?..- zapytała mimo, że znała odpowiedź
-...zrobiłaś to...zabrałaś mi ją..-wycedziłem przez zaciśnięte zęby
Spuściła głowę, jakby naprawdę nie wiedziała co powiedzieć.
Zaraz potem jeden ze swoich kościstych palców wsadziła w ciągle krwawiące oczodoły, wyjęła z nich chrabąszcza i położyła go na otwartej dłoni pozwalając mu odlecieć.
-...wybacz, robaczki same wpadają kiedy nie ma się oczu...
Nie zareagowałem.
-...Hayami Yo.. powinieneś wiedzieć, że każdy ma wyznaczony czas swojego życia.. wiesz o tym prawda? Jej czas minął. Nie mogłam zrobić już nic...
-...Oharu, musisz coś dla mnie zrobić...
Patrzyła na mnie pytająco. Czy myślała, że poproszę o przywrócenie życia Tenshi?
-...przekaż jej, że mimo, że od dawna nie potrafiła być moją przyjaciółką... zawsze kochałem ją równie mocno...
-...a może sam jej to powiesz?...
-...ale... jak?..
-...chodź ze mną... - uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę
Poczułem silny ból w skroniach.
Nie mogłem otworzyć oczu, a kiedy już mi się to udało zobaczyłem most Golden Gate. Piękny, otoczony welonami mgły. Zaparło mi dech w piersiach.
-...to most samobójców, prawda?.. - wyjąkałem
Oharu skinęła głową i pchnęła mnie do przodu.
-...ten most nazywany jest granicą między życiem, a śmiercią... przejdź go, a zobaczysz prawdziwą magię...-szepnęła mi do ucha
Nie zastanawiając się czy będę miał możliwość powrotu do świata żywych ruszyłem przed siebie.
Początkowo moje kroki były delikatne i niepewne, jednak z czasem stawały się coraz bardziej odważne.
Idąc co chwila zerkałem w dół, na rozciągający się pode mną ocean.
Ocean zatopionych dusz, rozerwanych siłą wody ciał. Pomyśleć, że całkiem niedawno marzyłem o tym by się tu znaleźć. Jako jeden z tych desperatów.
Przystanąłem na chwilę. Zdałem sobie sprawę z tego, że jestem na moście całkowicie sam.
Ani jednego samochodu, żywej duszy.
Popatrzyłem na wodę. Błękitna, niczym nie zmącona. Pozornie delikatna i przyjemna, jednak w rzeczywistości zabiła już setki ludzi. Jak bestia pojąca się ludzkim cierpieniem i śmiercią.
Stanąłem na barierce wyciągając ręce dla zachowania równowagi i wziąłem głęboki wdech.
Powietrze było ciężkie i zimne.
Przez chwilę obserwowałem delikatne fale.
W końcu ostrożnie zszedłem z barierki i kontynuowałem swoją podróż. Nie do końca wiedziałem dokąd idę.
Czy idę do tak zwanego nieba? Czy idę do tego nieba o którym mówił Tochio? Czy umrę i to będzie mój koniec? A może już umarłem?
Nim się zorientowałem stanąłem po drugiej stronie mostu, gdzie z mgły wyłoniły się ogromne, mosiężne wrota. Zastukałem w nie delikatnie i pchnąłem ręką. Ustąpiły bez większego wysiłku.
Poczułem przejmujące zimno bijące z wewnątrz i przez chwilę zawahałem się czy nie zrezygnować.
-... to co teraz robisz Yo jest czystym szaleństwem... ale zbyt długą drogę przeszedłeś by móc teraz się wycofać... - wymamrotałem do siebie i wszedłem do środka zatrzaskując za sobą drzwi.
Nie wykluczone, że wraz z zamknięciem tych drzwi odebrałem sobie życie.
Byłem przecież teraz w krainie zmarłych.
Ale nie liczyło się już nic. Są ludzie za którymi warto iść zamglonym mostem do bram nieznanego miejsca, w którym skończymy wszyscy. Tak, to oznacza, że są ludzie za których po prostu warto umrzeć. I ona do tych ludzi bezapelacyjnie się zaliczała. Od zawsze.

sobota, 17 grudnia 2011

45.

-...dobrze wiesz, że jestem śmiercią...a odkąd w Twoim życiu pojawiła się prawdziwa miłość to na śmierć już nie ma miejsca...
-...Oharu, nienawidziłem Cię... ale powiedz... czy nie dobrze nam było razem?...
-...bardzo nam było dobrze... ale mój nikczemny plan legł w gruzach tego samego dnia w którym poznałeś Alice...
-...jaki plan?...
-...piekło na ziemi miało przygotować Cię do dalszej drogi, Hayami Yo... miałeś być moim następcą...rozumiesz? Musiałeś cierpieć za życia żeby móc zabijać po śmierci...
W moich oczach pojawiły się łzy. Zupełnie nie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć.
-...dlaczego ja?... - zapytałem w końcu
Wzruszyła ramionami i wymamrotała:
-...patrząc na Ciebie widziałam jak wszystkiego nienawidzisz... dokładnie jak ja... wydawało mi się że potrafił byś zadawać śmierć... ale kiedy pokochałeś przestałeś nienawidzić... zacząłeś żyć, dobrze mówię?...
Skinąłem głową. W zupełności miała rację.
-...Oharu?... mógłbym o coś prosić?...-zapytałem niepewnie
-...tak?...
-...nie odchodź... nagła miłość do życia nie przekreśla odwiecznego zamiłowania do śmierci...
-...czasem będę do Ciebie wracać i Ty jeszcze czasem będziesz powracać do mnie... to jedyne co mogę Ci zaoferować... - szepnęła i rozpłynęła się jak mgła.

Położyłem się na łóżku. Jedynym czego chciałem to zatopić się w swoich myślach.
Czułem gorące łzy spływające po moich policzkach.
Wiedziałem, że tylko śmierć mogła nauczyć mnie żyć.
Nie było teraz już żadnych barier. Nikt już mnie nie uratuje w tajemniczy sposób przed kolejną próbą samobójczą.
Jestem bardziej śmiertelny, niż byłem zanim śmierć zagościła w moim życiu.

Niczym nie zmąconą ciszę przerwał dźwięk telefonu.
Postanowiłem nie odbierać. Nie miałem siły na rozmowę z kimkolwiek.
Jednak po kilku sygnałach przegrałem walkę z samym sobą i sięgnąłem po słuchawkę.
-...Halo?.. - warknąłem
I w słuchawce usłyszałem głos Akiry. Mojego Akiry którego nie widziałem już od ponad tygodnia i o którym nie miałem czasu myśleć zaaferowany własnym szczęściem.
-...przepraszam, że dzwonię dopiero teraz... byłem zajęty rozpakowywaniem różnych pierdół...jestem we Francji... naprawdę piękne miejsce, ale brakuje mi Kyoto...i przede wszystkim brakuje mi Ciebie i Twoich pocałunków... a poza tym... nie znam tu nikogo i nie potrafię się z nikim dogadać...
Niespodziewanie wydałem z siebie donośny szloch.
-...co się dzieje?.. - zapytał
-...nic, nic.. opowiadaj co u Ciebie ... - szepnąłem
-...Yo.... czy ktoś Cię zranił?..
Poczułem przeszywające mnie zimne dreszcze.
Przed oczami stanęły mi wszystkie sceny z ubiegłego tygodnia. Pierwszego tygodnia kiedy Akiry nie było przy mnie.
Tak wiele się działo.
-...nie... nie o to chodzi.. - skłamałem
-...więc o co?..
-..tęsknię za Tobą..
Nie odpowiedział. Nie musiał patrzeć mi w oczy i stać tuż obok by wiedzieć, że coś jest nie tak. Ale nie naciskał. Znał mnie dobrze. Może nawet zbyt dobrze.
-...też za Tobą tęsknię... - powiedział po dłuższej chwili milczenia.
Usłyszałem trzask otwieranych drzwi.
-...muszę kończyć... zadzwonię do Ciebie za kilka dni, dobrze?.. - szepnąłem pospiesznie ocierając łzy.
-...dobrze... - usłyszałem w odpowiedzi
A potem tylko przerywany sygnał zerwanego połączenia.
Mama weszła do mojego pokoju.
-...płakałeś?... -zapytała
Pokręciłem przecząco głową, a ona o nic nie pytając powędrowała do kuchni żeby rozpakować zakupy.
Nawet mi to już nie przeszkadzało. Przyzwyczaiłem się do tego, że moi rodzice nigdy nie zachowywali się jak troskliwi opiekunowie i nigdy niczego mi nie bronili. W moim domu nie było granic które mógłbym łamać. Ciężko jest się buntować kiedy niczego Ci zabraniają...

I w tej jednej chwili...
Poczułem silną chęć żeby zaćpać. Znowu uciec przed swoim życiem i przed samym sobą.
Ale oczywistym było, że zrobić tego nie mogę.
Miałem już zbyt duże doświadczenie w tej dziedzinie. Moja pierwsza dziewczyna umarła narkomańską śmiercią. Poza tym obiecałem Tochio że nie zaćpam już nigdy przed pójściem do jego nieba. Alice też by tego nie pochwaliła. A zależało mi na niej. Więc skończyło się tylko na wyobrażeniach jakby to było cudownie mieć w dłoni swoją strzykawkę wypełnioną po brzegi narkotykiem. Moją osobistą, przenośną tęczą i śmiercią zarazem. Jak cudownie było by się wkłuć w żyłę i zapomnieć.
Tak, tego mnie rodzice nauczyli.
Uciekać od problemów.
Nigdy nie potrafiłem z nimi walczyć. I to zapewne też musiało być przyczyną mojej narkomanii.
Bo tak naprawdę wciąż szukam jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia dlaczego zacząłem brać.
Ale cieszę się że skończyłem z tym.
Dałem sobie życie.
Nie jestem tu dlatego, że muszę.
Jestem tu, bo chcę tu być.

44.

-..Alice.. chciałbym Cię poznać z moimi rodzicami... - wymamrotałem nieśmiało
A ona tak wspaniale się rozpromieniła.
Jej policzki przybrały delikatnie różowy odcień.
-...z miłą chęcią poznam Twoich rodziców, Yo.. - szepnęła i pocałowała mnie w policzek
W tej chwili poczułem się jak w magicznym wehikule czasu.
Ostatnio dziewczyna w policzek pocałowała mnie w przedszkolu. A potem uciekła rumieniąc się.
Byłem przekonany, że nigdy nie poczuję się tak jak wtedy.
A jednak.
Alice była najdelikatniejszą istotą jaką widziałem. Kiedy jej wargi dotknęły mojej skóry miałem ochotę przyciągnąć ją do siebie i pocałować.
Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Ona nie była taka jak wszystkie dziewczyny które znałem.
Ona była inna, lepsza. Była wyjątkowa.
I jeśli kiedykolwiek miałem ją pocałować to chciałem zaczekać na jakąś równie wyjątkową chwilę.

Jeszcze tego samego dnia przyprowadziłem Alice do domu. Rodzice przyglądali się jej jakby zobaczyli ducha. Wypytywali ją o wszystko. Wstyd mi było za nich.
Pytali jak wiele mówiłem jej o sobie, czy brała kiedyś narkotyki, skąd się znamy, czym zajmują się jej rodzice, jak spędzamy razem czas i czy jest moją dziewczyną.
Jednak jej te pytania zdawały się wcale nie przeszkadzać. Na każde odpowiadała z taką samą radością skrupulatnie dobierając słowa.
Nie mając siły dłużej przysłuchiwać się tej rozmowie podszedłem do okna i zacząłem przyglądać się kroplom deszczu spadających z nieba. Dziwiło mnie, że ostatnio tak dużo padało. Ale lubiłem deszcz. Szczególnie ten letni, ciepły deszczyk.
Straciłem zupełnie poczucie czasu. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero dotyk dłoni na ramieniu.
Odwróciłem się i zobaczyłem Alice bez przerwy uśmiechającą się do mnie.
-...odprowadzisz mnie?... - zaszczebiotała słodko, a ja zgodziłem się bez namysłu.
Kiedy wyszliśmy z domu deszcz lał się strugami.
Jej piękne loki delikatnie oklapły, a błękitna sukienka była cała przemoczona.
Szliśmy chwilę w milczeniu trzymając się za ręce.
Zastanawiałem się nad tym co tak naprawdę łączy mnie i Alice.
Wiedziałem na pewno że była dla mnie kimś więcej. Kimś wyjątkowym. Ale wiedziałem też, że to uczucie to nie jest jedynie pożądanie. Bardziej niż jej pocałunków potrzebowałem długich rozmów, wspólnych spacerów, dźwięku jej głosu czy dotyku dłoni.
Nie wiedziałem jednak jak nazwać to uczucie. Nigdy jeszcze nigdy niczego takiego nie czułem. I to nadawało temu jeszcze więcej magii.
W pewnym momencie dziewczyna przystanęła. Również się zatrzymałem i popatrzyłem jej w oczy. Czułem, że chciała powiedzieć coś ważnego, jednak zupełnie nie wiedziała jakich słów użyć.
Dopiero w chwili kiedy wzięła moją rękę i położyła na swoim sercu zrozumiałem jak nazwać to co do niej czułem.
Zakochałem się w Alice. To było pewne.
-...czujesz jak szybko bije?... zawsze tak mam kiedy Cię widzę...- mówiła ściszonym głosem
Czułem, że moje serce też bije szybciej w jej towarzystwie.
-...co chcesz mi powiedzieć?... - zapytałem wprost
A ona przysunęła się do mnie i wyszeptała mi do ucha:
-... kocham Twój zapach, kocham Twoje oczy i wszystko co Ciebie dotyczy... chyba się w Tobie zakochałam, Yo...
Zakręciło mi się w głowie.
Wiedziałem, że to nie są puste słowa. Alice przecież chciała zachować to miejsce w sercu i to wyznanie dla kogoś wyjątkowego.
Nie miałem pojęcia co zrobić w takiej chwili. Żadne słowa ani gesty nie przychodziły mi na myśl.
Stałem patrząc się tępo przed siebie co niestety dziewczyna opacznie odebrała.
-...rozumiem, że nie czujesz tego co ja i nie mam Ci tego za złe... przepraszam nie powinnam była...- wymamrotała i odwróciła się jakby wiedziała, że nie odprowadzę już jej pod dom ani teraz, ani nigdy więcej.
"Tak chyba będzie lepiej" - pomyślałem patrząc jak odchodzi.
A potem nagle poczułem ukłucie w sercu i usłyszałem swój własny głos krzyczący "zaczekaj! Nie odchodź, proszę".
Przystanęła na chwilę i delikatnie odwróciła głowę patrząc na mnie pełnymi łez oczami.
Miałem szczerą ochotę wyjąć teraz kredki i ołówki i zacząć malować. Ją. Stojącą w strugach deszczu, odgarniającą niesforne kosmyki włosów i ocierającą łzy. Wyglądała jak najprawdziwszy anioł zesłany prosto z nieba. Tylko skrzydeł jej brakowało.
Podszedłem do niej i ująłem jej dłoń na której potem złożyłem pocałunek.
-...nie wiem jak to ująć... - mruknąłem spuszczając głowę.
Patrzyła na mnie. W jej oczach widziałem iskierkę nadziei.
-...zakochałem się w Tobie bez pamięci, Alice... - starałem się powiedzieć dość pewnie, jednak mój głos i tak łamał się jakbym oznajmiał jej coś przykrego.
Rozpromieniła się i zawieszając ręce na mojej szyi pocałowała mnie.
To był najpiękniejszy pocałunek w całym moim życiu.
Pełen delikatności, czułości.
W takich właśnie chwilach świat przestawał istnieć.
Nie było już strug deszczu, innych ludzi, samochodów na ulicach. Nie było niczego. Tylko ona i ja. My. I nasz mały świat.

sobota, 10 grudnia 2011

43.

Kolejnego dnia także spotkałem się z Alice. To był piękny, ciepły dzień.
Dziewczyna odpowiadała na każde moje pytanie i sama z siebie sporo mówiła.
Cieszył mnie ten fakt, bo chciałem poznać ją jak najlepiej, jednak zdałem sobie sprawę z tego że ja nie mówię jej prawie nic. Ona chyba też sobie to uświadomiła i automatycznie zamilkła jakby czekając teraz na jakąś opowieść z mojej strony.
A ja nie miałem pojęcia co mógłbym jej powiedzieć. Nie wypada chwalić się psychiatrykiem, narkomanią czy innymi swoimi chorymi przeżyciami.
Zauważyła moje zmieszanie, więc postanowiła mi trochę pomóc zadając kolejne pytania.
Pytała o wiele, zręcznie unikając tematów których poruszać nie powinna.
Takim sposobem dowiedziała się jakie mam nastawienie do swoich rodziców i dlaczego, czym się zajmują, jaki jest mój przyjaciel i że wyjechał przed kilkoma dniami. Potem zaczęliśmy sobie opowiadać nasze ulubione filmy i książki.
Sądząc po tym co mówiła wnioskowałem, że jest romantyczką. Ja chyba w głębi duszy też trochę nim byłem. Chociaż tak naprawdę nie często to pokazywałem. Najpiękniejsze opowiadania miłosne i nie tylko zamknięte były w moim sercu i należały tylko do mnie. Nikt nigdy nie miał się o nich dowiedzieć.
Wkrótce zeszliśmy na dość trudny dla mnie temat uczuć.
Zapytałem czy ma chłopaka.
Odpowiedziała twierdząco, ale nie zachowała się jak większość dziewcząt w tej sytuacji. Nie zaczęła mi świergotać nad uchem jaki to jej wybranek jest wspaniały i że bardzo go kocha. Na pytanie jaki jest odpowiedziała tylko, że jest dobrym chłopakiem i bardzo go lubi.
-... lubisz?... czy nie powinnaś go kochać skoro z nim jesteś?..
-...nie sądzę żebym go kochała... po prostu czuję że to jeszcze nie to... kiedy pokocham kogoś naprawdę to będę o tym wiedziała i to miejsce w sercu pozostawiam dla tej właśnie osoby..
Skinąłem głową na znak że rozumiem. I dotarło do mnie, że tak naprawdę ona ma rację.
Nie wiem czy kiedykolwiek kochałem tak naprawdę czy jedynie byłem zakochany. Ale jeśli prawdziwa miłość trwa wiecznie to jeszcze wszystko przede mną.
-... Yo, a Ty masz kogoś? ... - zapytała nieśmiało
Zaprzeczyłem, a kiedy zapytała czy kiedyś kogoś kochałem odpowiedziałem jej tylko:
-...kiedyś byłem zakochany... nawet dwa razy.. ale oni oboje odeszli na zawsze zanim zdążyłem ich pokochać...
Nie do końca wiedziała co to znaczy, ale nie zadawała więcej pytań. Wiedziała, że to musi być dla mnie ciężki temat. I nie myliła się.
Zarówno Tai jak i Tochio byli częścią mnie, ale wraz z dniem pożegnania stali się przeszłością do której nie mogłem wracać zbyt często, żeby umieć żyć dniem dzisiejszym.

Kolejny dzień dobiegał końca i wiedziałem, że niedługo czas pożegnania nadejdzie.
I wtedy właśnie zorientowałem się, że położyłem dłoń na jej dłoni, a ona jej nie odsunęła.
Widziałem lekkie zakłopotanie w jej oczach, jednak chyba chciała  być blisko mnie.
-... zimno mi... - powiedziała zwijając się w kłębek
Nie zastanawiając się ani chwili zdjąłem bluzę i wręczyłem jej.
Kiedy ją założyła wyglądała doprawdy uroczo, jednak nadal nie rozgrzała się zbyt mocno.
Jedynym wyjściem było ją przytulić. Zrobiłem tak.
-... ładnie pachniesz... - powiedziała wtulając się we mnie jeszcze mocniej
-... Ty też... - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Pachniała lawendą i letnim wiatrem, lecz to nie był zapach perfum, lecz natury.
Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, aż księżyc zaczął wzbijać się ku górze.
-...będę się bała wracać sama... - powiedziała smutno patrząc w ciemną uliczkę
-... odprowadzę Cię, a jeśli kiedykolwiek jeszcze będziesz się bała to po prostu pomyśl że jestem przy Tobie... - powiedziałem i łapiąc ją za rękę skierowałem się w stronę jej domu.
To był bardzo przyjemny spacer.
Alice włożyła mi jeszcze śliczną stokrotkę we włosy. Ja postąpiłem podobnie.
I tak ciągle trzymając się za ręce i śmiejąc dotarliśmy pod jej dom.
Zaprosiła mnie do środka na gorącą herbatę, a ja zgodziłem się pod warunkiem, że jej rodzice nie będą mieć nic przeciwko.
Ku mojemu zaskoczeniu para z Kanady okazała się być bardzo sympatycznymi i wyjątkowymi ludźmi, i choć wiele im brakowało do tego by być takimi magicznymi jak Alice, bardzo ich polubiłem.

42.

Od tamtego 'artystycznego' dnia nie widziałem się już z Akirą ani razu, aż do dnia jego wyjazdu.
Pojechałem z nim na lotnisko i zanim wsiadł do jednej z tych ogromnych maszyn staliśmy w czułych objęciach.
Jego ani moi rodzice nie mieli nic przeciwko temu. Wiedzieli jak silna więź nas łączy.
-...zostań ze mną... - wyszeptałem błagalnie licząc na to że te słowa zmienią bieg czasu i pozwolą mi zatrzymać go przy sobie
Tak się jednak nie stało.
Akira pocałował mnie w czoło i wsiadł do samolotu.
Więcej go już tego dnia nie widziałem. Ani tego dnia, ani żadnego kolejnego.
Kiedy wróciłem do domu byłem bardzo przygnębiony. Zainteresowała się mną nawet moja mama. Upiekła mi świeże ciasto i babeczki.
Babeczki, które tak bardzo przypominały mi o tym jak piekliśmy je wspólnie z Akirą.
Grzecznie podziękowałem i wyszedłem na dwór.
Dało się wyczuć, że jesień zbliża się dużymi krokami. Zimny wiatr owiewał mi twarz.
Miałem na sobie jedynie czarną, trochę przydużą bluzę i rurki ale nie szczególnie docierały do mnie jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Nie czułem głodu, zimna. Niczego nie czułem.
Przechadzając się jedną z uliczek którymi lubiłem wędrować bez celu zawsze kiedy było mi źle, ujrzałem śliczną dziewczynę.
Rzuciła mi się w oczy, bo zupełnie nie pasowała do tego otoczenia.
Miała kasztanowe loki i nieziemsko ciepłe, łagodne, niebiesko-szare oczy.
Widać było, że nie jest tutejsza. Tzn. nie wyglądała jak Azjatka.
Podszedłem do niej bez wahania. Uśmiechnęła się na mój widok.
Przedstawiłem się i głęboko ukłoniłem, a ona swoim aksamitnym głosikiem poinformowała mnie, że nazywa się Alice i przyjechała do Kyoto aż z Kanady.
Była drobną i delikatną dziewczyną. Wyglądała jak kwiatuszek na wietrze. Ale miała w oczach coś niesamowitego. Taką pewność siebie, chęć do życia i miłość do wszystkiego. W skrócie nazywałem to magią.
Usiedliśmy na niewysokim murku i długo rozmawialiśmy.
Dziewczyna opowiedziała mi trochę o sobie, jednak ciągle owiewała ją aura tajemnicy.
Później przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu słuchając radosnego śpiewu ptaków i patrząc na pierwsze spadające liście.
-... robi się już ciemno, powinnam wracać... - powiedziała smutno
Poczułem wtedy w sercu takie dziwne ukłucie. Jakbym wcale nie chciał żeby ona sobie szła. Mógłbym z nią rozmawiać bądź milczeć godzinami.
Alice była wyjątkową dziewczyną i w jej towarzystwie nawet milczenie nie było niezręczne.
Miałem wrażenie, że znam ją od lat. I ona wydawała się być otwarta na mnie bardziej, niż na jakiegokolwiek innego nowo poznanego człowieka.
-... odprowadzę Cię.. - zaproponowałem zeskakując z murku.
Skinęła głową i płynnym ruchem ruszyła przed siebie.
Kiedy już znaleźliśmy się pod jej domem zobaczyłem w oknie czyjąś twarz i jego ciekawskie spojrzenie.
-...zobaczymy się jeszcze?... - zapytałem niepewnie
-... jasne!... - krzyknęła radośnie i podając mi dłoń pobiegła do domu.
Drzwi otworzył jej wysoki mężczyzna w średnim wieku. Popatrzył na mnie jakby chciał przewiercić mnie wzrokiem na wylot i posłał jedno z tych spojrzeń mówiących "nie wiem kim jesteś, ale trzymaj się z dala od mojej córki".
Stałem pod jej domem jeszcze dobre pięć minut, a potem postanowiłem wrócić do siebie.
Niestety nie mogłem nawet skupić się na czymkolwiek bo wszystkie moje myśli zajmowała nowo poznana dziewczyna, a zanim zasnąłem wydawało mi się, że widzę ją w oknie. Nawet nie pamiętam chwili, w której zacząłem utożsamiać ją z aniołem - delikatnym i dziewczęcym wysłannikiem niebios.

piątek, 9 grudnia 2011

41.

-...Akira... chciałbym żebyśmy zrobili coś nieśmiertelnego... - wyszeptałem
Patrzył przed siebie w zamyśleniu.
-... co masz na myśli?..
-...nie wiem, ale chciałbym mieć coś co zawsze przypominało by mi Ciebie i to co nas łączy...
Nie wiedział co mi odpowiedzieć.
-...Twoi rodzice są w domu?.. - zapytałem
Pokręcił przecząco głową.
-... muszą pozamykać wszystkie sprawy przed wyprowadzką, wrócą za trzy dni...
Staliśmy jeszcze chwilę w milczeniu.
A potem uprzedzając Akirę, że za chwilę zadam jedno z tych abstrakcyjnych pytań bardzo w moim stylu zapytałem czy mnie kocha. Nie jak przyjaciela czy brata tylko jak chłopaka.
Zarumienił się i skinął twierdząco głową.
Tak więc pocałowałem go delikatnie w usta i poszliśmy do niego do domu.
-...co będziemy robić?... - zapytał
-... zobaczysz... - szepnąłem rozkładając na podłodze ogromny karton.
Później na mniejsze kartki porozlewałem farbę w różnych kolorach.
Patrzył na mnie w osłupieniu.
Chodź Tu, stworzymy coś razem.
I tak maczając ręce w kałużach farby powstawała nasza abstrakcja.
Ale w którejś chwili zaczęliśmy malować samych siebie.
Zaczęło się od drobnej kreseczki na policzku czy plamki na nosie, a przerodziło w namiętne pocałunki.
Nawet nie zauważyłem chwili w której zaczęliśmy się rozbierać.
Potem nasze dzieło dopiero było ogromną abstrakcją.
Nie sposób wyobrazić sobie dwóch piętnastoletnich chłopców całych utaplanych w farbie uprawiających dziki seks.
Tak, to było dziwne i wspaniałe za razem.
-...Ty to planowałeś od początku, co?... - zaśmiał się Akira kiedy skończyliśmy
Przygryzłem wargę nie mówiąc nic.
- ...no tak... tylko Ty mogłeś wpaść na taki pomysł jak seks w fabie w moim pokoju, na parapecie i przy ścianie, ale..oh.... jesteś uroczy jak cholera...- szepnął i znów zaczął mnie całować
Nigdy nie powiedziałem tego Akirze, ale bez ubrania wyglądał jeszcze bardziej nieziemsko niż w nim.
Uwielbiałem jego miękką skórę, ciepły dotyk i każdą część jego ciała.
Kiedy już skończyliśmy naszą zabawę nie mieliśmy wcale ochoty wkładać na siebie ubrać. Całe były w farbie. My zresztą też.
Pamiętam też, że zrobiliśmy sobie wtedy jedno zdjęcie. Jak całuję Akirę w policzek. Kilka dni później wywołaliśmy je i zrobiliśmy odbitki tak, by każdy z nas miał jakąś pamiątkę.
Ale wracając do tamtego dnia...
Nasze dzieło było naprawdę niesamowite.
Było przecież tworem niesamowicie silnej więzi między nami. Czy można ją było nazwać miłością? Pewnie nie.
Ale na pewno łączyło nas czyste pożądanie.
Lubiłem pieprzyć się z kimś kogo pożądam i śnić o kimś kogo kocham. Chociaż miłość i pożądanie wcale się nie wykluczają.
Po prostu ja nie spotkałem jeszcze nikogo, kto budził by we mnie i jedno i drugie.

Uwielbiałem kiedy Akira nago chodził po swoim pokoju. Albo kiedy był tak uroczo zamyślony.
Kręcił mnie wtedy jeszcze bardziej.
-...może trochę tu posprzątamy?.. - zaproponowałem
Zgodził się i zaczęliśmy wszystko dokładnie szorować, żeby nigdy nie wydało się co robiliśmy pod nieobecność jego rodziców.
Zresztą samo sprzątanie także przysporzyło nam dużo zabawy.
Później stwierdziliśmy, że przyda nam się prysznic.
Wzięliśmy go wspólnie nieustannie się całując.
-... Yo?... co powiesz na pożegnalny seks? Pod prysznicem jeszcze tego nie robiliśmy... - zaproponował, a ja bez namysłu się zgodziłem.
I tak kolejne trzy godziny spędziliśmy w strumieniach gorącej wody.
Po wszystkim Akira pożyczył mi swoje ubrania żebym nie musiał paradować po mieście kolorowy jak tęcza.
Zielona, za duża na mnie koszulka i jasne spodnie. Szczerze mówiąc podobało mi się to zestawienie.
-...a co z naszą abstrakcją?... - zapytał kiedy już miałem wychodzić
Bez słowa podszedłem do naszego arcydzieła i zgrabnym ruchem ręki przedzieliłem je na dwie części.
Jedną zostawiłem dla siebie, a drugą wręczyłem Akirze.
-... to jedyna taka praca... podzielona jest na dwie części, tak jak i my teraz będziemy rozdzieleni... i mimo wielu kilometrów rozłąki... tylko te dwie części będą do siebie pasować,  nic więcej... - wymamrotałem
-...obiecuję Ci, że kiedyś nasze części się połączą... - szepnął
A ja tylko go pocałowałem na pożegnanie i dziękując za wspaniały dzień szybkim krokiem skierowałem się ku domowi.
Przez całą drogę uśmiechałem się do swoich myśli.
To bezapelacyjnie był najwspanialszy dzień w moim pojebanym życiu.
Z pewnością już nigdy niczego takiego nie przeżyję. Ale warto było chociażby dla samych wspomnień.
Przecież wspomnienia są bardzo ważną częścią życia każdego człowieka.

40.

-... o czym chciałeś ze mną rozmawiać, Akira? - wymamrotałem.
Bez słowa złapał mnie za rękę i wyprowadził przed dom.
Padał deszcz.
W milczeniu szliśmy przed siebie.
Nie wiedziałem dokąd idziemy, ale on zdawał się mieć doskonale przygotowany plan.
Ufałem mu.
Na miejsce dotarliśmy dopiero kiedy woda spływała po nas ciurkiem.
Zaprowadził mnie nad jezioro. Piękne, lśniące jezioro.
Pływało po nim tysiące ptaków.
Jeden łabędź nawet podpłynął do Akiry i pozwolił się pogłaskać, jakby znał go od lat.
-..po co mnie tu przyprowadziłeś? - szepnąłem.
Nie wiem nawet dlaczego nie potrafiłem mówić normalnie. Po prostu czułem, że to miejsce, ta atmosfera są na tyle magiczne, że nie wolno ich skazić słowami.
Złapał mnie za rękę.
Przeszły mnie zimne dreszcze.
Miałem wrażenie że moje serce roztapia się pod wpływem jego uroku.
Broniłem się, walczyłem sam ze sobą, ale nie odsunąłem dłoni.
Jedynie uśmiechnąłem się czekając, aż coś powie.
-...Yo.. to bardzo trudne...ale muszę Ci to powiedzieć dziś. Teraz...
Moje serce zaczęło bić jak oszalałe.
Niecierpliwie czekałem, aż wyjawi mi o co chodzi.
-...wyprowadzam się... - wymamrotał po chwili spuszczając wzrok.
Cały świat zawirował mi przed oczami, poczułem jak krew we mnie zastyga. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa.
-... dobrze się czujesz? Strasznie zbladłeś...
Nie, nie czułem się dobrze.
Ale nie odezwałem się słowem.
Wlepiłem wzrok w jednego z łabędzi.
To jedyne co potrafiłem zrobić.
Nie wiedziałem nawet co czuję. W głowie miałem mętlik. Tysiące myśli, miliony pytań.
Objął mnie. Widziałem, że też jest mu ciężko.
-...dokąd się wyprowadzasz? - zapytałem w końcu ciągle nie mając odwagi na niego spojrzeć
-...do Europy... Yo.. - słowa zastygały mu w gardle
Starałem się nie okazywać żadnych emocji. Ale po policzku i tak spłynęła mi łza.
-... myślisz, że kiedyś się jeszcze zobaczymy?.. - wiedziałem jaka będzie odpowiedź ale chciałem, żeby zapewnił mnie że zobaczymy się na pewno.
Niestety tak się nie stało.
-...nie sądzę...
Czyli wszystko już było przekreślone. Postanowione.
Miałem już nigdy nie zobaczyć człowieka, który jeszcze dla mnie coś znaczył.
Odwróciłem się twarzą do niego i złapałem za rękę.
-...obiecaj mi, że o mnie nie zapomnisz...- szepnąłem błagalnie
Przytulił mnie mocno i obiecał, że mimo wszystko na zawsze zostanę jego częścią.

Został nam ostatni wspólny tydzień.
A potem szybkie pożegnanie na wieczność.
Kolejna osoba której po prostu pozwalam odejść, zniknąć z mojego życia.

Wypieram się swoich uczuć, ale tak naprawdę ciągle kocham.
Każdej nocy przed snem myślę o Tochio.
Bardzo za nim tęsknię. Nie mogę się doczekać dnia w którym pójdę do jego nieba.
Ale wiem, że jeszcze nie czas na to. Całuję jego zdjęcie i zasypiam oplatając się ramionami i wyobrażając sobie, że Tochio jest teraz blisko mnie.
Za Akirą też będę tęsknić.
Bo to, że będzie żył nie będzie miało wielkiego znaczenia kiedy nie będzie żył dla mnie, przy mnie, ze mną.
Będzie na drugim końcu świata. W miejscu którego nigdy nie odwiedzę.I nigdy nawet nie dowie się o mojej śmierci.
Odejdzie tak jak Tochio. Na wieczność.

wtorek, 6 grudnia 2011

39.

Czytałem wiadomości i serce biło mi szybciej.
Jedna z nich była od Tochio. Wysłana przed trzema miesiącami.
Nie zdążyłem jej wtedy odczytać. Robiłem to teraz.
To dziwne czytać e-maila od kogoś kogo już wśród nas nie ma.
Wziąłem głęboki oddech i zacząłem powtarzać słowa wiadomości na głos.
"Yo, ja doskonale wiem co się z Tobą dzieje.
Jesteś skończony, widzisz to? Ja to widzę aż za dobrze.
Za każdym razem Twoje oczy przypominające szklaną taflę odbijają całą nędzę ćpuna.
Chciałbym pomóc Ci z tego wyjść. Przecież Ty też uczyłeś mnie żyć.
Pamiętasz jak mówiłeś mi że mimo wszystko warto?
Ale dla schizofrenika cały świat jest pełen niebezpieczeństw. Sam wiesz o tym najlepiej.
Twoja miłość Cię więzi, zabija.
Wróć pamięcią do chwil w których chciałeś żyć.
Dzieciństwo, nasz pocałunek... wtedy... w psychiatryku... 
Wydawało mi się, że coś między nami było.
Zdawało mi się?
Hayami Yo... nie wolno Ci marzyć o śmierci, bo marzenia się spełniają..."
Popłakałem się czytając to. I słysząc swój własny głos wypowiadający jego słowa.
On tak bardzo chciał mi pomóc. A kiedy udało mi się pokonać samego siebie... jego już ze mną nie ma.

Drugi e-mail był od kogoś kogo nie znam. Od dziewczyny.
Poprosiła by nazywać ją po prostu T.
W wiadomości pisała, że wiele o mnie słyszała. Że jest pełna podziwu.

           ...podziwu dla czego?...

Zaprosiła mnie na swojego bloga, który opowiada o jej życiu.
Otworzyłem link. Grafika strony sama w sobie przyprawiła mnie o zimne dreszcze.
Wszędzie czerń i plamy wirtualnej krwi.
Z zapartym tchem przeczytałem wszystkie wpisy.
Próbowałem wszystko ułożyć sobie w logiczną całość, jednak na tę chwilę było to nie możliwe.
Dziewczyna imponowała mi tą otaczającą ją aurą tajemniczości.
I tak właśnie nawiązałem z nią kontakt. Uparcie wierzyłem, że kiedyś rozwiążę tę zagadkę. Nie przypadkowo napisała akurat do mnie i pokazała swój blog.
Pokazała mi siebie.
Czy tego samego oczekiwała w zamian?
Ja przecież nadal nie potrafiłem mówić o sobie.
Nie chciałem umieć.
Przez całe życie uczyłem się mówić tylko po to by potem zamilknąć.
Bo ludzie nie umieli słuchać. Więc sam musiałem się tego uczyć. I potem to ja wysłuchiwałem ich problemów.
Dziewczynki przybiegały do mnie skarżąc się raz po raz na swoich chłopców.

Z czasem zacząłem nienawidzić ludzi.
Przychodzili tylko kiedy mnie potrzebowali. A kiedy ja potrzebowałem ich, zbywali mnie.
I musiałem nauczyć się żyć w samotności.
Mimo, że ludzie są zwierzętami stadnymi, ja musiałem trwać na swoim pustkowiu szukając drogi która poprowadziła by mnie w jakieś piękne miejsce.
Moja życiowa droga doprowadziła mnie nad przepaść. Ogromną przepaść będącą wyznacznikiem końca życia.
Od czego zależało czy zrobię kolejny krok czy zawrócę?
Marzyłem o czymś pięknym...
A śmierć jest pięknem samym w sobie.
Kiedyś już prawie umarłem i wiem jak piękne jest umierać, jednak ciągle nie wiem jakim darem jest umrzeć.

Z zamyślenia wyrwał mnie aksamitny głos Akiry, który przez dłuższą chwilę niezauważony stał za moimi plecami bacznie mi się przyglądając.
-...Yo... musimy porozmawiać...

niedziela, 4 grudnia 2011

38.

Lekarze stwierdzili, że jestem świetnym chłopakiem. Od dawna już jestem czysty. Ale rodzice...wyolbrzymiają. Zawsze kiedy przyjeżdżają myślą że pozwalają mi tam ćpać.
Nie wierzą w czyste kanały i ładne źrenice.
Ostatnio okropnie pokłócili się z ordynatorem na naszym przećpanym oddziale.
Zabrali mnie stamtąd tego samego dnia twierdząc że sami wyciągną swojego syna z narkomanii.
Tak więc po tak długim czasie na odwyku opuściłem ośrodek. Żegnali mnie jako pierwszego wyleczonego do końca ćpuna. Byłem z siebie dumny. Wytrzymałem.
Ale ciągle przerażała mnie myśl o wolności.
Nie ufałem sobie.
Nawet sobie.
Przede wszystkim sobie.
Przez ciężkie miesiące byłem czysty. Pierwsza myśl jednak to "to teraz żeby to uczcić trzeba się przygrzać". Ale nie zrobiłem tego. Bałem się. Bałem że znów w to wpadnę.
Teraz już wszystko miało być okej.
Było lato. Moja ulubiona pora roku. Oharu prawie nie przychodziła, a jeśli już była to po prostu rozmawialiśmy. Nie kochałem nikogo więc nie miałem nawet okazji by zostać zranionym. Musiałem tylko nadrobić rok w szkole. Ostatni rok tutaj. A potem szkoła średnia. Bardzo się jej bałem.
Przez ćpanie zupełnie straciłem siebie. Nadal nie miałem pojęcia co chcę w życiu robić. Chciałem po prostu trwać. Żyłem od dnia do dnia. Ciągle czekając na tę jedną datę, na dzień kiedy będę tak blisko mojego nieba. Blisko mojego Tochio.

Po tak długim czasie nieobecności w domu wszystko wydawało mi się zupełnie obce, dzikie.
Bałem się swojego pokoju.
On przypominał mi cały ten koszmar.
Parapet na którym siedziałem płacząc, lustro z którego narodziła się Oharu, łóżko na którym ładowałem sobie heroinę. Była nawet strzykawka. Leżała zaraz obok łóżka. Pełna. Zrobiło mi się gorąco kiedy to zobaczyłem. Ale rodzice widzieli to samo. Zabrali ją i wylali drogocenny płyn.
Chyba byłem im za to wdzięczny.
Taka działka nie tylko złamała by moje postanowienia ale mogła by mnie zabić. Miałem czyściutki organizm. Jak dziecko bez narkomańskiej przeszłości.
Trudno mi było wytrzymać w tym pokoju. Ale musiałem się zmierzyć sam ze sobą.
Przemeblowanie nic by nie pomogło. W powietrzu unosił się  jeszcze słodkawy zapach ćpania. I śmierci.
Na tym polegało moje życie. Heroina, żyletki, tabletki i wszystko co zabija.
Chyba mogę już siebie nazwać mordercą. Przecież z taką premedytacją od miesięcy zabijałem dziecko swoich rodziców.
Wydaje mi się że człowieczeństwo umarło we mnie już dawno.


Pierwsze letnie dwa tygodnie  miałem spędzić na jakimś obozie z Akirą.
Bałem się spotkania z nim. Tak wiele przecież się między nami wydarzyło. I tak bardzo mógłbym go teraz zranić. Albo już to robię tylko o tym nie wiem.
Wydaje mi się że powinienem być z nim szczery ale jak powiedzieć przyjacielowi o wszystkim i nie ranić go?
To nie możliwe.
Łatwiej mi otworzyć się przed kimś obcym niż przed przyjacielem. W trosce o niego samego.
Jestem przecież tylko świrem, byłym ćpunem i niedoszłym samobójcą.


Pierwszy raz od miesięcy włączyłem komputer. W skrzynce e-mailowej czekały na mnie dwie wiadomości.