sobota, 17 grudnia 2011

44.

-..Alice.. chciałbym Cię poznać z moimi rodzicami... - wymamrotałem nieśmiało
A ona tak wspaniale się rozpromieniła.
Jej policzki przybrały delikatnie różowy odcień.
-...z miłą chęcią poznam Twoich rodziców, Yo.. - szepnęła i pocałowała mnie w policzek
W tej chwili poczułem się jak w magicznym wehikule czasu.
Ostatnio dziewczyna w policzek pocałowała mnie w przedszkolu. A potem uciekła rumieniąc się.
Byłem przekonany, że nigdy nie poczuję się tak jak wtedy.
A jednak.
Alice była najdelikatniejszą istotą jaką widziałem. Kiedy jej wargi dotknęły mojej skóry miałem ochotę przyciągnąć ją do siebie i pocałować.
Ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Ona nie była taka jak wszystkie dziewczyny które znałem.
Ona była inna, lepsza. Była wyjątkowa.
I jeśli kiedykolwiek miałem ją pocałować to chciałem zaczekać na jakąś równie wyjątkową chwilę.

Jeszcze tego samego dnia przyprowadziłem Alice do domu. Rodzice przyglądali się jej jakby zobaczyli ducha. Wypytywali ją o wszystko. Wstyd mi było za nich.
Pytali jak wiele mówiłem jej o sobie, czy brała kiedyś narkotyki, skąd się znamy, czym zajmują się jej rodzice, jak spędzamy razem czas i czy jest moją dziewczyną.
Jednak jej te pytania zdawały się wcale nie przeszkadzać. Na każde odpowiadała z taką samą radością skrupulatnie dobierając słowa.
Nie mając siły dłużej przysłuchiwać się tej rozmowie podszedłem do okna i zacząłem przyglądać się kroplom deszczu spadających z nieba. Dziwiło mnie, że ostatnio tak dużo padało. Ale lubiłem deszcz. Szczególnie ten letni, ciepły deszczyk.
Straciłem zupełnie poczucie czasu. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero dotyk dłoni na ramieniu.
Odwróciłem się i zobaczyłem Alice bez przerwy uśmiechającą się do mnie.
-...odprowadzisz mnie?... - zaszczebiotała słodko, a ja zgodziłem się bez namysłu.
Kiedy wyszliśmy z domu deszcz lał się strugami.
Jej piękne loki delikatnie oklapły, a błękitna sukienka była cała przemoczona.
Szliśmy chwilę w milczeniu trzymając się za ręce.
Zastanawiałem się nad tym co tak naprawdę łączy mnie i Alice.
Wiedziałem na pewno że była dla mnie kimś więcej. Kimś wyjątkowym. Ale wiedziałem też, że to uczucie to nie jest jedynie pożądanie. Bardziej niż jej pocałunków potrzebowałem długich rozmów, wspólnych spacerów, dźwięku jej głosu czy dotyku dłoni.
Nie wiedziałem jednak jak nazwać to uczucie. Nigdy jeszcze nigdy niczego takiego nie czułem. I to nadawało temu jeszcze więcej magii.
W pewnym momencie dziewczyna przystanęła. Również się zatrzymałem i popatrzyłem jej w oczy. Czułem, że chciała powiedzieć coś ważnego, jednak zupełnie nie wiedziała jakich słów użyć.
Dopiero w chwili kiedy wzięła moją rękę i położyła na swoim sercu zrozumiałem jak nazwać to co do niej czułem.
Zakochałem się w Alice. To było pewne.
-...czujesz jak szybko bije?... zawsze tak mam kiedy Cię widzę...- mówiła ściszonym głosem
Czułem, że moje serce też bije szybciej w jej towarzystwie.
-...co chcesz mi powiedzieć?... - zapytałem wprost
A ona przysunęła się do mnie i wyszeptała mi do ucha:
-... kocham Twój zapach, kocham Twoje oczy i wszystko co Ciebie dotyczy... chyba się w Tobie zakochałam, Yo...
Zakręciło mi się w głowie.
Wiedziałem, że to nie są puste słowa. Alice przecież chciała zachować to miejsce w sercu i to wyznanie dla kogoś wyjątkowego.
Nie miałem pojęcia co zrobić w takiej chwili. Żadne słowa ani gesty nie przychodziły mi na myśl.
Stałem patrząc się tępo przed siebie co niestety dziewczyna opacznie odebrała.
-...rozumiem, że nie czujesz tego co ja i nie mam Ci tego za złe... przepraszam nie powinnam była...- wymamrotała i odwróciła się jakby wiedziała, że nie odprowadzę już jej pod dom ani teraz, ani nigdy więcej.
"Tak chyba będzie lepiej" - pomyślałem patrząc jak odchodzi.
A potem nagle poczułem ukłucie w sercu i usłyszałem swój własny głos krzyczący "zaczekaj! Nie odchodź, proszę".
Przystanęła na chwilę i delikatnie odwróciła głowę patrząc na mnie pełnymi łez oczami.
Miałem szczerą ochotę wyjąć teraz kredki i ołówki i zacząć malować. Ją. Stojącą w strugach deszczu, odgarniającą niesforne kosmyki włosów i ocierającą łzy. Wyglądała jak najprawdziwszy anioł zesłany prosto z nieba. Tylko skrzydeł jej brakowało.
Podszedłem do niej i ująłem jej dłoń na której potem złożyłem pocałunek.
-...nie wiem jak to ująć... - mruknąłem spuszczając głowę.
Patrzyła na mnie. W jej oczach widziałem iskierkę nadziei.
-...zakochałem się w Tobie bez pamięci, Alice... - starałem się powiedzieć dość pewnie, jednak mój głos i tak łamał się jakbym oznajmiał jej coś przykrego.
Rozpromieniła się i zawieszając ręce na mojej szyi pocałowała mnie.
To był najpiękniejszy pocałunek w całym moim życiu.
Pełen delikatności, czułości.
W takich właśnie chwilach świat przestawał istnieć.
Nie było już strug deszczu, innych ludzi, samochodów na ulicach. Nie było niczego. Tylko ona i ja. My. I nasz mały świat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz